Jedno jest pewne: właścicielowi drzewa trzeba wykazać winę.
Prokuratura badająca przyczyny wypadku w Ojcowskim Parku Narodowym, gdzie drzewo śmiertelnie przygniotło 13-letnią uczennicę, powołała biegłego dendrologa, który wyda opinię o stanie drzewa. Władze parku informowały, że to zdrowe i stosunkowo młode drzewo, ale miało przegniłe korzenie. Śledztwo dotyczy narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za tym pewnie pójdą roszczenia odszkodowawcze.
Jedną z takich spraw zajmował się Sąd Najwyższy (sygnatura akt II CSK 343/11). Gdy 26 stycznia 2008 r. nad Polską szalał orkan Paula, Sławomir S. jechał szosą przez lasy państwowe w okolicach Ciechanowa. Jeden ze świerków upadł na auto, zabijając kierowcę na miejscu i raniąc jego żonę. Drzewo wyglądało zdrowo, ale korzenie były zaatakowane hubą. Nie pomogło tłumaczenie nadleśnictwa, że rocznie w Polsce atakuje ona 100 tys. świerków i sosen, chorobę można zaś wykryć tylko rezystografem (tomografem komputerowym). Urządzenie to kosztuje 12 tys. zł, badanie jest drogie. Sąd Okręgowy, a potem Apelacyjny w Łodzi uznały, że nadleśnictwo ponosi odpowiedzialność za skutki wypadku. Miejscowi leśnicy powinni przeprowadzić badania drzewa. Rosło blisko drogi, a po wycince zwiększało się ryzyko przewrócenia pod wpływem wiatru. Jako podstawę prawną wskazały art. 430 kodeksu cywilnego, który nakłada odpowiedzialność zwierzchnika za działania podwładnego.
Zdaniem Sądu Najwyższego, żeby mówić o odpowiedzialności nadleśnictwa, trzeba ustalić, jakie są zasady pielęgnacji drzew. Odpowiedzialność za podwładnego nie wchodzi w grę, bo wymaga udowodnienia mu winy.
W nadleśnictwie nie było rezystografów, więc nie można podwładnym zarzucić, że nie zbadali tym urządzeniem drzewa – wskazała w uzasadnieniu sędzia Barbara Myszka. Dlatego SN skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.