Euro a łapanie pcheł

Potrzebujemy najpierw reform, które pozwolą stworzyć zdrową, nowoczesną i trwale konkurencyjną gospodarkę, a dopiero potem decyzji o przyjęciu euro – pisze dyrektor w Pekao

Publikacja: 09.01.2013 04:24

Euro a łapanie pcheł

Foto: Reporter, włodzimierz wasyluk włodzimierz wasyluk

Red

Gdy tylko sytuacja w strefie euro nieco się uspokoiła, na nowo zaczęły rozbrzmiewać głosy nawołujące do szybkiego przyjęcia wspólnej waluty. Ostatnio przyłączyli się do nich także niektórzy politycy, stwierdzając przy okazji, że na decyzję o wejściu lub nie do strefy euro mamy zaledwie kilka miesięcy. Za pośpiechem w sprawie euro miałaby przemawiać mieszanka argumentów, w tym m.in. przekonanie, że kryzys strefy euro właśnie się kończy (powróci do niej stabilizacja i wzrost), a sama strefa oznacza dla Polski wspierające rozwój niskie stopy procentowe, brak kosztów transakcyjnych i ograniczenie ryzyka kursowego.

Najważniejszym jednak argumentem ma być ten o charakterze politycznym – chęć pozostania w głównym nurcie europejskim. Ten pośpiech i próba kształtowania pozytywnego obrazu strefy euro wydają się zupełnie nieuzasadnione. A już stawianie na pierwszym miejscu argumentów o charakterze politycznym to jawne powtarzanie błędów przeżywających dziś głęboki kryzys krajów Południa.

Problemy nie zostały rozwiązane

Jeśli chcemy przystąpić do strefy euro, to warto postawić pytanie, do czego tak naprawdę mielibyśmy przystępować. Jest to o tyle zasadne, że strefa to projekt w przebudowie i bardziej istotne od tego, jak wygląda ona dziś, jest to, jak wyglądać będzie za  kilka lat. Optymiści zakładają, że przebudowa wzmocni strefę i powstanie stabilny twór. Można mieć jednak co do tego poważne wątpliwości. Przyszły kształt strefy będzie zdeterminowany przez tzw.: i) unię gospodarczą i fiskalną oraz ii) unię bankową. Biorąc pod uwagę to, jak przebiega proces ich formowania, należy oczekiwać powstania centralizowanego, wysoce nieefektywnego mechanizmu kontroli nad sytuacją fiskalną i polityką gospodarczą poszczególnych krajów strefy. Będzie on prowadził do  licznych otwartych konfliktów i sporów. Dojdzie do nich, gdy tylko odpowiedzialność za sektor bankowy zostanie przeniesiona z poziomu narodowego na poziom wspólnotowy. Wówczas bowiem znacząco wzrośnie siła przetargowa krajów Południa, którym dużo łatwiej będzie „szantażować" pozostałych członków strefy (głównie Niemcy) ogłoszeniem niewypłacalności (niewypłacalność uderza w największym stopniu w lokalne systemy bankowe; przy wspólnej za nie odpowiedzialności będzie to problem strefy, a nie danego kraju). Przy nieefektywnych mechanizmach i rosnącej presji na budżety ze strony demografii (starzenie się społeczeństw) strefa euro skazana będzie na dalszy wzrost długu publicznego. Z dużym prawdopodobieństwem pod koniec dekady będzie on stanowił 130–140 proc. PKB wobec nieco ponad 90 proc. obecnie.

To jednak nie wszystko, centralizacja zarządzania strefą będzie także prowadzić do narastania presji na konwergencję rozwiązań podatkowych i tych w sferze polityki socjalnej (świadczenia socjalne, wiek emerytalny itd.). Z kolei w sferze finansowej trudno uwierzyć, że powstanie scentralizowanego nadzoru okaże się skutecznym sposobem uzdrowienia sektora bankowego. Kontrolowanie wielu, często złożonych instytucji będzie zadaniem niezmiernie trudnym. W tej sytuacji  można oczekiwać, że dla uniknięcia problemów ze strony tego sektora i budowania własnej wiarygodności europejski nadzór będzie nadmiernie restrykcyjny.

Równocześnie znaczne potrzeby finansowe sektora publicznego sprawią, że powszechną praktyką stanie się tzw. represja finansowa – różne formy oddziaływania na banki, by te kupowały papiery wartościowe rządów, kosztem finansowania sektora prywatnego.

Na skutek tych nieefektywności na poziomie makro strefę euro charakteryzować będzie niski wzrost gospodarczy, przy którym także redukcja prywatnego długu będzie trudna, tak samo jak trudno będzie o znaczącą poprawę na rynku pracy. Ograniczony popyt będzie zniechęcał do inwestowania w strefie (kapitał będzie płynął za granicę), a EBC w swej polityce pozostanie zakładnikiem sytuacji w zakresie długu. Przy możliwych poważnych problemach gospodarczych Francji – ważnego filaru obecnego mechanizmu wsparcia krajów Południa (ESM) – znacząco wzrosnąć może rola banku centralnego w finansowaniu długu publicznego strefy, zwiększając tym samym średnioterminowe ryzyko inflacji.

Trwała niemoc

Oczywiście opisany powyżej scenariusz dla strefy euro nie oznacza, że nie będzie ona w stanie funkcjonować. Przyjęte rozwiązania mogą zapewnić jej przetrwanie (choć wcale nie jest to pewne), nie będzie to jednak region stabilnego wzrostu. Będzie to raczej obszar licznych napięć, związanej z tym niepewności oraz ciągłego dokładania się do tych czy innych bankrutów.

Ci, którzy mieli okazję zakumulować bogactwo w przeszłości, będą się w takiej strefie jakoś odnajdywać. W znacznie trudniejszej sytuacji będą jednak ci na dorobku. Z jednej strony odnosi się to do pokolenia młodych mieszkańców strefy, z drugiej do uboższych jej regionów (w tym Polski, po jej ewentualnym przystąpieniu). Ci pierwsi doświadczać będą problemów ze znalezieniem pracy, a jeśli już ją znajdą – obciążeni zostaną ciężarem spłaty długu wcześniejszych pokoleń (podatki będą wysokie). Podobnie ci drudzy – obciążeni zostaną nadmiernymi z punktu widzenia ich poziomu rozwoju kosztami, duża część z tych pieniędzy będzie marnotrawiona w ramach finansowania niewypłacalnych członków strefy. Równocześnie potrzebująca – by się rozwijać – elastyczności gospodarka obłożona zostanie dodatkowym gorsetem ograniczeń wynikających z centralizacji zarządzania strefą.

Znajdą się z pewnością tacy, którzy stwierdzą, że przedstawiony powyżej obraz jest nadmiernie pesymistyczny, że Europa Zachodnia będzie w stanie pozytywnie się zmienić. Trudno w to jednak uwierzyć, biorąc pod uwagę jej dotychczasową niemoc. Przespana w dużej mierze rewolucja technologiczna lat 90. (czego konsekwencją był znaczny wzrost luki produktywności wobec USA), pozostająca na papierze strategia lizbońska czy katastrofalna konstrukcja strefy euro to tylko niektóre przykłady nieudolności z ostatnich lat. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Dlaczego,  skoro za tzw. zmianami stoją – jak wówczas, tak i teraz – nieudolna biurokracja i różnego rodzaju lobby. Żadna z tych grup – chroniących przede wszystkim własne, krótkoterminowe interesy – nie jest tak naprawdę zainteresowana dokonaniem faktycznych głębokich przemian.

Gospodarka niegotowa na euro

O ekonomicznych konsekwencjach wstępowania do jednolitego obszaru walutowego w przypadku Polski można pisać opasłe tomy. W tym miejscu skoncentruję się jedynie na dwóch wybranych kwestiach. Pierwsza dotyczy sposobu konkurowania polskiej gospodarki, konkurowania opartego na kosztach. W takim przypadku rola kursu walutowego jako narzędzia przywracania konkurencyjności jest szczególnie  istotna.

Tymczasem wejście do strefy wystawia nas na ryzyko gwałtownych zmian konkurencyjności zarówno o charakterze wewnętrznym (asymetryczny wzrost krajowych kosztów wytwarzania), jak i zewnętrznym (spadek kosztów wytwarzania w naszym bezpośrednim otoczeniu). Jeśli chodzi o czynniki wewnętrzne, to kluczowe wydają się przyszłe zmiany cen energii i usług (sektor eksportowy będzie raczej pilnował swoich własnych kosztów) stanowiących ważny wkład w końcowe koszty towarów eksportowych. Relatywnego wzrostu cen energii można oczekiwać chociażby w związku z rosnącymi kosztami emisji CO2 (Polska ma trzecią w UE emisyjność CO2 na jednostkę PKB) czy też planowanymi olbrzymimi inwestycjami w energetyce, których koszty z pewnością przerzucone zostaną na klientów. Jeśli chodzi o usługi, to przykład Południa pokazuje, jak łatwo po wejściu do strefy doprowadzić do wzrostu płac i cen w tym obszarze. Również zmiany konkurencyjności zachodzące na zewnątrz naszego kraju mogą mieć bardzo negatywne konsekwencje. Znów można się tu odwołać do przykładu Południa. Doświadczyło ono negatywnego szoku utraty konkurencyjności związanego z rozszerzeniem UE i redukcją kosztów wytwarzania w przemyśle niemieckim.  Druga istotna kwestia odnosi się do poziomu stóp procentowych. Zwolennicy wejścia do strefy przedstawiają niskie stopy jako jedną z głównych korzyści przyjęcia wspólnej waluty. Mają one stymulować wzrost, obniżyć koszty obsługi długu itd. Takie poglądy pomijają jednak bardzo istotny fakt, że poziom stóp procentowych w gospodarce nie jest przypadkowy. Wyrażając cenę pieniądza, stopy odzwierciedlają wiele istotnych procesów. Wejście do strefy euro i tym samym zaadoptowanie tamtejszych stóp to nic innego jak manipulowanie tym ważnym parametrem gospodarczym i takie manipulacje nigdy nie kończą się dobrze. Skoro różnice w poziomie stóp pomiędzy Polską a strefą są duże,  oznacza to, że tamtejszy poziom jest niewłaściwy z punktu widzenia potrzeb naszej gospodarki. Dla przykładu, już dziś skłonność gospodarstw do oszczędzania jest dramatycznie niska (stopa oszczędności  wynosi 0 proc.), co powoduje, że aby inwestować, musimy zadłużać się za granicą (dług zagraniczny wzrósł w ostatnich dziesięciu latach o 30 pkt proc., do 65 proc. PKB). Silnie ujemne realne stopy procentowe (takie by one były po wejściu do strefy euro) problem niskich oszczędności mocno by potęgowały, stymulując z drugiej strony jeszcze szybsze procesy zadłużania się.

Polityka a unia walutowa

Pozostaje jeszcze jeden, często podnoszony argument, że pośpiech we wchodzeniu do strefy euro jest motywowany czynnikami politycznymi, chęcią oddziaływania na procesy zachodzące w strefie, a tym samym w całej Europie. W kontekście tego argumentu warto przytoczyć tylko jeden fakt: strefa euro powstała w 2002 r. w takim, a nie innym kształcie z powodów politycznych. Stało się tak, ponieważ kraje Południa chciały – tak jak my dziś – być w „głównym nurcie" integracji. I dziś rzeczywiście są, nie tylko w głównym nurcie, ale także na czołówkach gazet. Tyle tylko, że chyba nikt im tego specjalnie nie zazdrości.

W kontekście argumentów politycznych warto jeszcze zwrócić uwagę, że wstąpienie do strefy euro to bardzo atrakcyjna opcja dla polityków. Po pierwsze dlatego że w krótkim czasie może stymulować wzrost gospodarczy w naszym kraju – wzrost związany z rosnącym zadłużeniem zagranicznym (skutki niewłaściwego przygotowania zaczęłyby się ujawniać dopiero z czasem). Po drugie politycy bardzo chętnie potraktowaliby wejście do strefy jako substytut niezbędnych w naszym kraju reform. Łatwo bowiem zbudować argumentację, że to samo przyjęcie euro wymusi pożądane zmiany. W rzeczywistości liczne przykłady obecnych już członków strefy pokazują, że taka wiara okazuje się złudna – unia walutowa nie rozwiązuje problemów jej członków, ale je w pełni obnaża.

Kluczowe reformy

Jak mówi mądre powiedzenie,  „śpieszyć się należy jedynie przy łapaniu pcheł", a już najmniej tego pośpiechu nam potrzeba w kwestii tak istotnej jak wejście do strefy euro. Potrzebujemy właściwego określenia priorytetów; najpierw reformy, które pozwolą stworzyć zdrową, nowoczesną i trwale konkurencyjną gospodarkę, a dopiero, jak to się uda, to decyzja o przyjęciu euro.

O jakie reformy chodzi? Musimy ograniczyć znaczenie kursu walutowego w naszej gospodarce i doprowadzić do naturalnej konwergencji stóp procentowych. Aby to osiągnąć, niezbędne są: i) przekształcenie sektora eksportowego w kierunku większej konkurencji  opartej na czynnikach pozacenowych (kluczem jest tu innowacyjność), ii) zliberalizowanie i stworzenie silnie konkurencyjnego sektora usług, iii) głęboka reforma administracji publicznej prowadząca do ograniczenia kosztów (mierzonych w pieniądzu i czasie), jakie ta administracja – poprzez swoje procedury i koszty jej utrzymania – nakłada na gospodarkę, iv) stworzenie wysoce efektywnego, zapewniającego stabilny dostęp i niskie ceny, sektora energetycznego.

Biorąc pod uwagę punkt wyjścia, są to zadania na lata. Poziom innowacyjności polskiej gospodarki jest dramatycznie niski; badania UE pozycjonują nas na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Tuż przed nami w tym rankingu są przeżywające problemy kraje Południa, co tylko potwierdza, że jednolita waluta jest szczególnie ryzykowna dla mało innowacyjnych gospodarek. Również dotychczasowe wysiłki w zakresie liberalizacji usług są wysoce niewystarczające, głównie ze względu na „miękkość" polityków ulegających presji różnego rodzaju lobby. O tym, by przekonać się, jak słabo w polskich warunkach wygląda perspektywa poprawy produktywności i efektywności sektora publicznego, wystarczy zapoznać się z raportami na temat postępów (ich braku) w informatyzacji administracji oraz ze statystykami rosnącego w niej zatrudnienia. W kontekście energii nie możemy mieć najdroższych w Europie źródeł podstawowych paliw (ropa, gaz), a w sektorze energii elektrycznej nie można dopuścić do tego, aby działający w tym sektorze oligopol prowadził do nadmiernie wysokich cen.  ?

Autor jest dyrektorem w Biurze Analiz Makroekonomicznych Banku Pekao SA. Artykuł wyraża prywatne poglądy

Gdy tylko sytuacja w strefie euro nieco się uspokoiła, na nowo zaczęły rozbrzmiewać głosy nawołujące do szybkiego przyjęcia wspólnej waluty. Ostatnio przyłączyli się do nich także niektórzy politycy, stwierdzając przy okazji, że na decyzję o wejściu lub nie do strefy euro mamy zaledwie kilka miesięcy. Za pośpiechem w sprawie euro miałaby przemawiać mieszanka argumentów, w tym m.in. przekonanie, że kryzys strefy euro właśnie się kończy (powróci do niej stabilizacja i wzrost), a sama strefa oznacza dla Polski wspierające rozwój niskie stopy procentowe, brak kosztów transakcyjnych i ograniczenie ryzyka kursowego.

Pozostało 95% artykułu
Ubezpieczenia
PZU z nową strategią. W niej sprzedaż Aliora do Pekao, wzrost zysku i dywidendy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ubezpieczenia
Artur Olech, prezes PZU. O zbrodniach przeszłości i planie na przyszłość
Ubezpieczenia
PZU zaskoczyło na plus wynikami. Kurs mocno w górę
Ubezpieczenia
Solidne wyniki PZU mimo powodzi. Niebawem nowa strategia
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Ubezpieczenia
Mało chętnych na Europejską Emeryturę