Gdy tylko sytuacja w strefie euro nieco się uspokoiła, na nowo zaczęły rozbrzmiewać głosy nawołujące do szybkiego przyjęcia wspólnej waluty. Ostatnio przyłączyli się do nich także niektórzy politycy, stwierdzając przy okazji, że na decyzję o wejściu lub nie do strefy euro mamy zaledwie kilka miesięcy. Za pośpiechem w sprawie euro miałaby przemawiać mieszanka argumentów, w tym m.in. przekonanie, że kryzys strefy euro właśnie się kończy (powróci do niej stabilizacja i wzrost), a sama strefa oznacza dla Polski wspierające rozwój niskie stopy procentowe, brak kosztów transakcyjnych i ograniczenie ryzyka kursowego.
Najważniejszym jednak argumentem ma być ten o charakterze politycznym – chęć pozostania w głównym nurcie europejskim. Ten pośpiech i próba kształtowania pozytywnego obrazu strefy euro wydają się zupełnie nieuzasadnione. A już stawianie na pierwszym miejscu argumentów o charakterze politycznym to jawne powtarzanie błędów przeżywających dziś głęboki kryzys krajów Południa.
Problemy nie zostały rozwiązane
Jeśli chcemy przystąpić do strefy euro, to warto postawić pytanie, do czego tak naprawdę mielibyśmy przystępować. Jest to o tyle zasadne, że strefa to projekt w przebudowie i bardziej istotne od tego, jak wygląda ona dziś, jest to, jak wyglądać będzie za kilka lat. Optymiści zakładają, że przebudowa wzmocni strefę i powstanie stabilny twór. Można mieć jednak co do tego poważne wątpliwości. Przyszły kształt strefy będzie zdeterminowany przez tzw.: i) unię gospodarczą i fiskalną oraz ii) unię bankową. Biorąc pod uwagę to, jak przebiega proces ich formowania, należy oczekiwać powstania centralizowanego, wysoce nieefektywnego mechanizmu kontroli nad sytuacją fiskalną i polityką gospodarczą poszczególnych krajów strefy. Będzie on prowadził do licznych otwartych konfliktów i sporów. Dojdzie do nich, gdy tylko odpowiedzialność za sektor bankowy zostanie przeniesiona z poziomu narodowego na poziom wspólnotowy. Wówczas bowiem znacząco wzrośnie siła przetargowa krajów Południa, którym dużo łatwiej będzie „szantażować" pozostałych członków strefy (głównie Niemcy) ogłoszeniem niewypłacalności (niewypłacalność uderza w największym stopniu w lokalne systemy bankowe; przy wspólnej za nie odpowiedzialności będzie to problem strefy, a nie danego kraju). Przy nieefektywnych mechanizmach i rosnącej presji na budżety ze strony demografii (starzenie się społeczeństw) strefa euro skazana będzie na dalszy wzrost długu publicznego. Z dużym prawdopodobieństwem pod koniec dekady będzie on stanowił 130–140 proc. PKB wobec nieco ponad 90 proc. obecnie.
To jednak nie wszystko, centralizacja zarządzania strefą będzie także prowadzić do narastania presji na konwergencję rozwiązań podatkowych i tych w sferze polityki socjalnej (świadczenia socjalne, wiek emerytalny itd.). Z kolei w sferze finansowej trudno uwierzyć, że powstanie scentralizowanego nadzoru okaże się skutecznym sposobem uzdrowienia sektora bankowego. Kontrolowanie wielu, często złożonych instytucji będzie zadaniem niezmiernie trudnym. W tej sytuacji można oczekiwać, że dla uniknięcia problemów ze strony tego sektora i budowania własnej wiarygodności europejski nadzór będzie nadmiernie restrykcyjny.
Równocześnie znaczne potrzeby finansowe sektora publicznego sprawią, że powszechną praktyką stanie się tzw. represja finansowa – różne formy oddziaływania na banki, by te kupowały papiery wartościowe rządów, kosztem finansowania sektora prywatnego.