Mało tego, prezes Grupy Lufthansa Carsten Spohr w geście dobrej woli zamówił wtedy u Boeinga dreamlinery B787. — To dowodzi, że wspieramy naszych partnerów w trudnych dla nich czasach — mówił Spohr w Nowym Jorku. — Nie straciliśmy zaufania do Boeinga, który przez dziesięciolecia buduje wspaniałe samoloty i jestem przekonany, że poradzi sobie w obecnymi problemami.
Nie ukrywał jednak, że po etiopskiej katastrofie zmieni się sposób certyfikowania samolotów. Zazwyczaj było tak, że jeśli amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa (FAA) wydawała certyfikat, to potem inne agencje na zasadzie „kopiuj, wklej" dokonywały certyfikacji na swoich rynkach.
— Ale bądźmy realistami. Dzisiaj samoloty są produktami najbardziej zaawansowanych technologii i regulatorzy prawdopodobnie nie są w stanie pracować tak, jak to było w latach 60. — mówił Carsten Spohr.
Jego zdaniem jednak, to FAA właśnie pozostaje najwyżej wykwalifikowaną organizacją, która takiej ponownej certyfikacji może dokonać.
Oprócz indonezyjskiej Garudy, która zamówiła 49 Maksów i chińskiej agencji leasingowej żaden przewoźnik nie mówi o rezygnowaniu z dostaw. Nie rezygnują, bo dla Maxa nie ma alternatywy na rynku, ponieważ Airbus ma także pełen portfel zamówień.