Możliwość ta oznacza prawo do skorzystania z 75-procentowej dopłaty do kosztów każdego biletu. Dotychczas Polacy za powrót do kraju płacili 400-800 złotych, jeśli był to rejs europejski i 1,6- 2,4 tys., jeśli lot do domu był międzykontynentalny. Różnicę między kosztami tej operacji, a rzeczywistym wydatkiem LOT-u miał pokrywać rząd. Wielu Polakom, którzy wracali w ten sposób do kraju koszt biletu wydawał się wygórowany, tymczasem LOT w jedną stronę leciał „na pusto". Teraz procedury zakupu mogą się zmienić.
— LOT na bieżąco będzie informował pasażerów w sprawie zmian procedur zakupu biletów w ramach akcji #LOTdoDomu— powiedział „Rzeczpospolitej" rzecznik linii, Michał Czernicki.
Jak na razie w ciągu 8 dni akcji LOT przywiózł 29 tys. Polaków, którzy z powodu zamknięcia granic i praktycznie uziemionego transportu lotniczego na świecie utknęli często bardzo daleko od kraju, jak np. Na Filipinach, na Kubie, w Meksyku, czy na Malediwach oraz w niektórych krajach Afryki.
Tymczasem z opcji unijnych dopłat do rejsów ewakuacyjnych skorzystało już kilka krajów UE, wśród nich Niemcy i Francja. Takie rejsy wykonuje Lufthansa i na pokłady bierze nie tylko Niemców, ale i innych obywateli UE. Dla przewoźników jest to bardzo korzystne, ponieważ w ten sposób łatwiej mogą wypełnić swoje samoloty. Nie wiadomo jednak, jak będzie wyglądała ta procedura w przypadku LOT-u, skoro polskie granice są zamknięte dla wszystkich cudzoziemców, chyba że te zasady zostaną zmienione.
Jak na razie LOT nie miał problemów z zapełnieniem repatriacyjnych rejsów. Na przykład na jutro, 24 marca nie ma już miejsc na powroty z Londynu, Tromso, Denpasar na Bali, Rio de Janeiro, Cancun, Varadero i Dublina. Nie ma już również biletów na powroty 25 marca w Chicago i Denpasar, ani na rejs 28 marca z Sydney.