Nasza tenisistka ostatnie dni spędziła pracowicie. Robi rzeczy ważne – odebrała chociażby od szefa WTA Steve’a Simona nagrodę dla najlepszej tenisistki sezonu. Ma też za sobą charytatywny turniej mikstów, w którym doszła z Hubertem Hurkaczem do finału, gdzie polski duet przegrał z Aryną Sabalenką i Taylorem Fritzem 8:10.
Świątek wciąż intensywnie trenuje pod okiem Tomasza Wiktorowskiego, wzięła też udział w konferencji prasowej, podczas której przyznała z nieoczywistą szczerością, że rok temu wcale nie marzyła o zostaniu numerem 1 na świecie i sądziła nawet, że to zadanie ją przerasta, choć każdy chciałby być na jej miejscu.
Ciężar na plecach
Ona w Indian Wells już rok temu budowała rewelacyjną passę 37 zwycięstw. Teraz odkryła, jak trudno jest uciec przed presją i oczekiwaniami kolejnych sukcesów.
Czytaj więcej
Zaczyna się „Sunshine Double”, czyli tenisowa wiosna na kortach Indian Wells i Miami. Iga Świątek, Magda Linette i Hubert Hurkacz są w Kalifornii, rozpoczną rywalizację w sobotę.
– Wygrałam niedawno turniej WTA 500 w Dausze. Byłam w finale WTA 1000 w Dubaju. Miałam małą serię całkiem solidnych meczów, z których przegrałam tylko jeden, ale jacyś ludzie jednak byli zaskoczeni, niezadowoleni, po prostu krytyczni. W zeszłym roku – przed tą wielką passą i wygrywaniem kolejnych turniejów – byłabym bardzo zadowolona, ale po tych komentarzach pomyślałam, że niektórym to nie wystarcza. Postawy ludzi trochę się zmieniły. Nie sądzę, żeby to była pozytywna zmiana – twierdzi Świątek.