[b]RZ: Reprezentuje pani ginący gatunek aktorów, którzy nie tańczą na lodzie i nie występują w teleturniejach. Czuje się pani jak dinozaur?[/b]
Wbrew pozorom nie jest nas tak znowu mało. Odrzucam telewizyjne propozycje nie dlatego, że uważam je za niegodne, zwyczajnie nie mam na nie ochoty ani czasu. Wolę grać w teatrze niż ćwiczyć tańce. Zresztą mam obawy, że pogubiłabym się w świecie SMS-owych głosowań i tych wszystkich zasad rządzących popularnością. Są jednak aktorzy, którym przygoda z komercyjną machiną służy. Potrafią z niej korzystać, a jednocześnie z pasją pracują w kinie i teatrze.
[b]Ale czy to, że coraz więcej aktorów rozmienia się na drobne, nie szkodzi prestiżowi was wszystkich?[/b]
Zaczynałam pracę w teatrze dziesięć lat temu i już wtedy krążyły anegdoty o tym, jak widzowie postrzegają serialowych idoli, kiedy ci pojawiają się w dramatycznych rolach. To temat przedstawienia „Bóg” Woody'ego Allena, które gramy w Teatrze Polonia. Bohaterowie: aktor i pisarz, występują w sztuce bez zakończenia. Nagle zdają sobie sprawę, że są postaciami wymyślonymi. Na scenie zjawia się autor, który wymyślił także publiczność i jej reakcje. Spektakl pokazuje jeden z najważniejszych aspektów pracy aktora: rozumienie, kim jesteśmy w oczach odbiorców i co im przekazujemy.
[b]Chyba niewiele możecie przekazać komuś, kto ekscytuje się już na sam widok twarzy znanej z kolorowych gazet.[/b]