Tu rządzi Edyta Górniak i nikt jej nie podskoczy. Nawet Bożena Dykiel, która poszła śpiewać chyba tylko po to, by poinformować, że ma „sucho w gębie”. Nawet Kasia Cichopek, która prowadziła program przez cztery edycje, a teraz pojawiła się, by podziękować „moim mejkapistom, moim stylistom, moim fryzjerom”. Nawet one nie mogą się równać z panią Edytą.
„Jestem bardzo szczęśliwa, że przyjęłam kolejne zaproszenie” – zaczęła, a dalej było jeszcze fajniej: „Myślałam o naszej widowni i o moich fanach”, „Muszę coś powiedzieć. Rudiego Schubertha jest o 15 kilogramów mniej – boczki, przód, główka, wszystko, tzn. mam nadzieję, że nie wszystko, ha ha”. Cytaty są wyrwane z kontekstu, ale zapewniam, że kontekst był tylko jeden, a zdefiniowała go najpełniej sama artystka, wyznając: „Bardzo się polubiłam w tym programie”.
Jednak jako jurorka jest surowa. Oceniając jednego ze śpiewających gwiazdorów (nazwisko nic państwu nie powie), przyznała, że brakowało jej „mrugnięcia okiem”, a gdy delikwent obiecał, że to nadrobi, zderzył się z wrodzonym wdziękiem pani Edyty: „A spróbuj, świnio, jestem mężatką, jak się zakocham, to zobaczysz!”.
Owszem, nowa prowadząca – Joanna Liszowska próbowała się wspiąć na podium, powtarzając znakomity dowcip uczestnika Kudelskiego: „Kuba – wyspa jak wulkan gorąca. Kuba, nie kupa, ha, ha”. Daremne żale, próżny trud. Od koreańskiego mundialu wszyscy pamiętamy, jak się kończą próby przyćmienia naszej pani słowikowej.
Polsat zresztą wyraźnie czuje pismo nosem i wie, że łaska widzów dla Edyty Górniakowej na pstrym koniu jeździ. I dlatego jedną ze śpiewających gwiazd uczynił faceta, który prowadzi... Studio Lotto. Jak się gościa dobrze stremuje, to wyśpiewa na żywo wszystkie szczęśliwe numerki do końca roku. Jaka stacja, taka cyfryzacja.