W niektórych kręgach (oby piekielnych!) do dobrego tonu należy wyrażanie pogardy wobec komiksu, zwłaszcza w jego odmianie superbohaterskiej. Herosi w rajtuzach to intelektualne dno i dopiero trzeba Batmana Christophera Nolana, by chór zaczął piać inaczej – ale tylko na chwilę, niestety. Komiksy są bowiem z założenia dla dzieci (i) idiotów. No i Kierkegaard wam na drogę, szanowni państwo, a my z Umberto Eco pod pachą zaserwujemy sobie serial. Hitem jesieni okazał się wyprodukowany przez Grega Berlantiego dla stacji The CW serial „Arrow" na podstawie serii DC Comics „Green Arrow". Berlanti jest autorem scenariusza kinowej wersji „Green Lantern" – także z universum DC – i widać, że konwencja mu leży. „Arrow" to mroczna opowieść o fircykowatym dziedzicu fortuny, który po kilkuletnim pobycie na bezludnej (czy aby na pewno?) wyspie powraca do rodzinnej metropolii jako zamaskowany mściciel. Maskę nosi także strażnik wszechświata (nie mylić z marvelowskimi strażnikami galaktyki!) zwany Zieloną Latarnią, w cywilu bezczelny pilot imieniem Hal. I to właśnie lubię w superakach najbardziej: ich paskudne charaktery i bezmiar wad, który zazwyczaj skutecznie maskują... maską. Też by mi się taka przydała.