Sukces przerósł oczekiwania: błyskawiczny transfer m.in. na Broadway i do dziś ponad 33 miliony widzów. Nie trzeba się więc dziwić, że owa złota trójka zapragnęła powtórzyć swój sukces w kinie.
Pomysł poparła czynnie inna trójka, ta z Abby: Benny Anderson (pojawia się nawet na ekranie w epizodycznej roli pianisty na plaży), Björn Ulvaeus, Anni-Frid Lyngstad. I udało się! Powstało wspaniałe widowisko rozrywkowe łączące elementy musicalu, komedii romantycznej i muzycznej.
Do udziału zaproszono gwiazdy (Meryl Streep, Piece Brosnan, Colin Firth, Stellan Skarsgard), dla których śpiew i taniec nie jest codziennym zajęciem. Choć czasem widać na ekranie ich wysiłek z wyśpiewaniem trudniejszych fraz czy odtańczeniem bardziej skomplikowanych ewolucji, czujemy, że oni sami świetnie się tym bawią i udaje im się wciągnąć widza do wspólnej zabawy. Córka poszukująca biologicznego ojca – ten banalny i ograny schemat fabularny posłużył scenarzystce do prezentacji przebojów szwedzkiej grupy. I nie tylko.
Pod tym pretekstem Catherine Johnson przemyciła wiele informacji obyczajowych i społecznych związanych z hipisowską przeszłością bohaterów i ich odchodzeniem od młodzieńczych ideałów. Czy cokolwiek zostało z beztroskiej młodości, czasów pełnych pasji i wolnej miłości?
Niestety, tylko samotność, rozwody, dzieci, które nie rozumieją i nie chcą podążać za ideałami rodziców, poczucie niespełnienia. Ale to nie melodramat, więc znajdziemy także sporo niezafałszowanego, psychologicznie (tak!) uzasadnionego optymizmu. Na szczęście nigdy nie jest za późno. Brzmi to banalnie, ale można w to uwierzyć.