Każda z aktorek gra po swojemu i w czym innym, a skłania je ku temu sam tekst. „Czy lubi pani Schuberta?” Rafaela Mendizábala jest bowiem hybrydą rozmaitych dramaturgicznych stylistyk.
Sztuka jest zrazu realistyczna (i tak gra Budzisz-Krzyżanowska), choć szybko zaczyna zmierzać ku absurdowi i grotesce (Ciunelis), żeby raptem okazać się niefrasobliwą komedią (Łabonarska). Wtedy to niespodziewany zwrot akcji lokuje rzecz wśród melodramatów (znowu Łabonarska), z domieszką suspensu i horroru (Ciunelis) oraz tragedii (Budzisz-Krzyżanowska). Konia z rzędem temu, kto w tych emocjonalnych huśtawkach dostrzeże cień sensu.
Oczywiście, temu zadaniu powinien sprostać reżyser Tomasz Zygadło, który w końcu po to zajął się tym utworem, żeby nad nim zapanować. Sprowadzić mieszankę konwencji do wspólnego mianownika i zaproponować przejrzyste zasady gry.
Jednak jego pomysł – jak mogę się domyślać po obejrzeniu scenicznego efektu – polegał na pozostawieniu wolnej ręki aktorkom.
Realizatorski unik przyniósł same szkody. Bez wyrazistej artystycznej koncepcji reżysera nie udało się posklejać tego importowanego z Hiszpanii dramaturgicznego gniota. Przykro patrzeć na wysiłki trzech aktorek skazanych na samodzielne próby oswojenia tej scenicznej grafomanii.Dokonywały cudów, aby dęte dialogi nie brzmiały zbyt naiwnie ani nie szeleściły papierem. Niestety, lawina nieszczęść, która pustoszy życie wszystkich bohaterek, jest tak wydumana, że nie zachowuje nawet pozorów wiarygodności. Historia na miarę harlequina. Nic więcej.