Spotkania Teatrów Narodowych odbywające się w Warszawie prezentują często dość zaskakujące realizacje klasyki. Po rosyjskim „Ożenku” rozgrywającym się na lodowisku i rumuńskim „Wieczorze Trzech Króli” usytuowanym w bibliotece dostaliśmy teraz niekonwencjonalną adaptację „Don Juana” Moliera.

Twórcą spektaklu jest Aleksander Morfow, jeden z najciekawszych bułgarskich reżyserów. Miłośnicy Szekspira do dziś wspominają jego niezwykłą adaptację „Burzy”, którą przygotował w Teatrze im. Komissarżewskiej w Petersburgu. Wysmakowane plastycznie i pełne poezji przedstawienie zrealizowane zaraz po upadku ZSRR było poruszającą opowieścią o poszukiwaniu wolności.

Obecny „Don Juan” z Sofii również jest mocno osadzony we współczesności. Już po kilku minutach orientujemy się, że z klasyczną inscenizacją, którą mieliśmy okazję widzieć przed laty w wykonaniu Komedii Francuskiej, spektakl Morfowa ma niewiele wspólnego. Bułgarski reżyser oraz odtwórca roli tytułowej Dejan Donkow do mitu legendarnego uwodziciela podeszli bezceremonialnie. Don Juan Donkowa ma iście bałkańską żywiołowość. Świetnie nadawałby się na bohatera filmów Emira Kusturicy. W kontaktach z kobietami od razu przechodzi do rzeczy. Co ciekawe, swoim nieokrzesaniem i brakiem zahamowań zyskuje ich uznanie. Dziś byłby z pewnością gwiazdą tabloidów.

Morfow ukazuje jego dzieje w karykaturalnej formie. Ironię przeplata farsą. W opowieści o dzisiejszym Don Juanie (który nosi pelerynę ze znamiennymi inicjałami DJ) nie ma miejsca na sentymenty. Nikogo nie obchodzi dramat Elwiry ani podła sytuacja wiernego Sganarela. Liczy się siła, bezczelność i brak skrupułów. Nie ma miejsca na żadne świętości.

Ten spektakl to dość ponura diagnoza tak głównego bohatera, jak i świata, w którym przyszło mu żyć. Świata poskładanego z luźnych, dość przypadkowych elementów. I właśnie w tej opowieści Don Juan (DJ) zachowuje się jak typowy didżej, który prezentuje nam symfonię swego zmiksowanego żywota.