Organizatorzy tegorocznych 34. Warszawskich Spotkań Teatralnych mają powody do satysfakcji. Mimo okrojonych dotacji udało się zaprosić spektakle, o których w ostatnich miesiącach było głośno. A widzowie mogli się też przekonać o kondycji artystycznej wielu modnych reżyserów.
Prawie połowa zaproszonych przedstawień to inscenizacja klasyki. I nie jest to przypadek ani przejaw osobistych gustów selekcjonera dobierającego spektakle. W zalewie pisanych naprędce scenariuszy teatralnych swą wyższość wciąż wykazują przedstawienia bazujące na sztukach uznanych dramaturgów.
Najciekawiej wypadły „Czarownice z Salem" Arthura Millera z Teatru Wybrzeże. Właśnie dlatego, że Adam Nalepa zaufał autorowi, nie uległ natomiast modzie, by wpisywać utwór w bieżące konteksty społeczno-polityczno-religijne. Ocalił ponadczasowe wartości tekstu, mówił o mechanizmach władzy, niezawisłości sądów, ale też o psychologii tłumu. Podobne było podejście Jana Klaty w odsądzanym od czci i wiary „Do Damaszku" Strindberga czy Marcina Libera inscenizującego „Wesele".
Na drugim biegunie znalazły się „Kronos" Gombrowicza w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego oraz „Caryca Katarzyna" Jolanty Janiczak. Oba spektakle cechuje wyjątkowa jałowość dramaturgiczna. „Kronos" z oryginalnymi zapiskami Gombrowicza niewiele miał wspólnego. Był raczej żartem scenicznym, zrealizowanym, by wykazać, że inscenizacja najgłośniejszej książki 2013 roku jest niemożliwa.