Śmieszy pana świat aktorów i reżyserów pokazany w „Amazonii"?
Bodo Kox: To historia może trochę uproszczona, ukazana przez zniekształcone szkła, ale kto funkcjonuje w świecie polskiego show-biznesu, musi przyznać, że i okrutnie prawdziwa. Tyle że podana przez autora i aktorów w sposób żartobliwy, w komediowej formie. Bardzo chciałem zrealizować tekst Michała Walczaka, bo jest mi bliski. Gdybym był mniej leniwy i miał lepsze pióro, mógłbym sam go napisać.
Do którego z bohaterów sztuki panu najbliżej?
Wszystkie postaci lubię, ale najbliżej mi oczywiście do reżyserów, z których jeden jest obłąkanym wariatem odklejonym od rzeczywistości, drugi – męczy się w komercji. Mam też sentyment do Mundka, czyli młodego aktora, który tkwi w marazmie, degrengoladzie, siedzi w domu, gra na komputerze, zamiast iść i walczyć o swoje. Te stany nie są mi obce.
Na czym polega okrucieństwo prawdy o świecie show-biznesu?