To oczywiste, że w „Hamlecie" najważniejszy jest tytułowy bohater. W widowiskach Tiger Lillies oczywiste nic jednak nigdy nie jest. Twarzą i liderem zespołu założonego w 1989 roku, który ma na koncie ponad 30 albumów nagranych m.in. z Kronos Quartet i Leningradem, jest Martyn Jacques. Ukrywa się za błazeńskim makijażem, występuje w kostiumach jak z berlińskich kabaretów XX wieku.
Śpiewając drapieżne, szydercze, pełne cynizmu songi jak z Brechta, uczynił znakiem rozpoznawczym swój niepowtarzalny głos. Gdy zazwyczaj pieśni z jarmarcznej budy czy tawerny wykonywane są sznapsbarytonem, co robi m.in. Tom Waits, Jacques nauczył się śpiewać falsetem. Wiele lat przed debiutem Anthony And The Johnsons dało to niesamowity, groteskowy efekt.
Niemęski śpiew
Również pokazany w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku „Hamlet" oparty był na tym efekcie. Nieoczywistość inscenizacji polegała zaś na tym, że to, co jest tragedią księcia z Elsynoru, zostało okrojone do najważniejszych scen, a pogłębione w bodaj 30 songach Jacques'a. Było coś niesamowitego w delikatnym, wręcz niemęskim śpiewie, który ze spokojem, bez rozpaczy, choć nie bez smutku, wyrażał istotę dramatu Szekspira: lament nad grzeszną ludzką naturą, ulotnością życia i złem połączonym z namiętnościami.
Na zanurzonej w mroku scenie, rozjaśnionej tylko punktowo księżycowym i krwawoczerwonym światłem, Jacques śpiewał z towarzyszeniem akordeonu i pianina. Towarzyszący mu duńscy aktorzy zostali wkomponowani w ramy ekspresjonistyczno-kubistycznej scenografii.
Dużą rolę odgrywały cyrkowe liny i sztankiety. Uczta na zamku odbywała się przy stole zawieszonym w powietrzu, a wychylonym ku widowni. Perspektywę sceny zamykała abstrakcyjnie przetworzona fasada zamku. Pocięta liniami ruchomych drzwi i okien, tworzyła mobilny labirynt, który niczym pułapka otwierał swoje zakamarki, po czym osuwał się na scenę.
Aktorzy musieli się wkomponować w tę ruchomą przestrzeń niczym Buster Keaton w niemych slapstickowych komediach, gdy zwalała się na niego fasada kamienicy. Byli też, tak jak w scenie morderstwa Gonzagi, marionetkami poruszającymi się na linach zawieszonych nad sceną. A Jacques śpiewał spokojnie, z dystansem grabarza, który radzi, by nie użalać się nad ludzkim losem, bo wszystko to marność nad marnościami.