Tragedie pod maską błazna zapijane whisky

„Hamlet" ekscentrycznego angielskiego kabaretu Tiger Lillies okazał się wydarzeniem Festiwalu Szekspirowskiego.

Aktualizacja: 05.08.2015 23:41 Publikacja: 05.08.2015 21:00

Foto: Festiwal Szekspirowski

To oczywiste, że w „Hamlecie" najważniejszy jest tytułowy bohater. W widowiskach Tiger Lillies oczywiste nic jednak nigdy nie jest. Twarzą i liderem zespołu założonego w 1989 roku, który ma na koncie ponad 30 albumów nagranych m.in. z Kronos Quartet i Leningradem, jest Martyn Jacques. Ukrywa się za błazeńskim makijażem, występuje w kostiumach jak z berlińskich kabaretów XX wieku.

Śpiewając drapieżne, szydercze, pełne cynizmu songi jak z Brechta, uczynił znakiem rozpoznawczym swój niepowtarzalny głos. Gdy zazwyczaj pieśni z jarmarcznej budy czy tawerny wykonywane są sznapsbarytonem, co robi m.in. Tom Waits, Jacques nauczył się śpiewać falsetem. Wiele lat przed debiutem Anthony And The Johnsons dało to niesamowity, groteskowy efekt.

Niemęski śpiew

Również pokazany w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku „Hamlet" oparty był na tym efekcie. Nieoczywistość inscenizacji polegała zaś na tym, że to, co jest tragedią księcia z Elsynoru, zostało okrojone do najważniejszych scen, a pogłębione w bodaj 30 songach Jacques'a. Było coś niesamowitego w delikatnym, wręcz niemęskim śpiewie, który ze spokojem, bez rozpaczy, choć nie bez smutku, wyrażał istotę dramatu Szekspira: lament nad grzeszną ludzką naturą, ulotnością życia i złem połączonym z namiętnościami.

Na zanurzonej w mroku scenie, rozjaśnionej tylko punktowo księżycowym i krwawoczerwonym światłem, Jacques śpiewał z towarzyszeniem akordeonu i pianina. Towarzyszący mu duńscy aktorzy zostali wkomponowani w ramy ekspresjonistyczno-kubistycznej scenografii.

Dużą rolę odgrywały cyrkowe liny i sztankiety. Uczta na zamku odbywała się przy stole zawieszonym w powietrzu, a wychylonym ku widowni. Perspektywę sceny zamykała abstrakcyjnie przetworzona fasada zamku. Pocięta liniami ruchomych drzwi i okien, tworzyła mobilny labirynt, który niczym pułapka otwierał swoje zakamarki, po czym osuwał się na scenę.

Aktorzy musieli się wkomponować w tę ruchomą przestrzeń niczym Buster Keaton w niemych slapstickowych komediach, gdy zwalała się na niego fasada kamienicy. Byli też, tak jak w scenie morderstwa Gonzagi, marionetkami poruszającymi się na linach zawieszonych nad sceną. A Jacques śpiewał spokojnie, z dystansem grabarza, który radzi, by nie użalać się nad ludzkim losem, bo wszystko to marność nad marnościami.

Dwa wcielenia Treli

Pierwsze dwa dni na gdańskim festiwalu należały natomiast do Jerzego Treli. Wybitny aktor, który rozstał się ze Starym Teatrem, szuka swojego miejsca. Przystań znalazł m.in. w Teatrze STU. „Wielki John Barrymore" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego to sztuka napisana z zamysłem, by historia amerykańskiego tragika i interpretatora Szekspira była okazją do występu współczesnej gwiazdy.

Jerzemu Treli towarzyszy tylko Kazimierz Fabisiak grający garderobianego-geja. Komentuje opowieść głównego bohatera, de facto jest to jednak monolog. Słuchamy spowiedzi wybitnego artysty, który odziedziczył po ojcu alkoholizm i skłonność do życia na wariackich papierach. Wyznania, w których rozpacz tuszuje sarkazm, podlewane są whisky. Stanowią pretekst do przypomnienia wielkich szekspirowskich ról. W drugim akcie, gdy Jerzy Trela zakłada fragmenty zbroi, staje się Ryszardem III.

To typowa dla dzisiejszego teatru tendencja – zarówno postdramatycznego, jak i klasycyzującego – by nie grać w całości dzieł Szekspira, tylko podawać je w oprawie współczesnych, prywatno-anegdotycznych historii, bliższych współczesnym widzom.

„Król Lear

Podobnego chwytu użył Paweł Miśkiewicz, w którego spektaklu „Kto wyciągnie kartę wisielca, a kto błazna" Jerzy Trela zagrał Leara. Tragedię szekspirowską z krakowskiego Ogrodu Sztuk oglądamy połączoną z fragmentami „Końcówki" Samuela Becketta. „Kto wyciągnie kartę wisielca, a kto błazna" łączy te dwa teksty zgodnie z tym, co pisał Jan Kott w słynnym tomie esejów „Szekspir współczesny", który kilka dekad temu zrewolucjonizował szekspirowskie inscenizacje.

Paweł Miśkiewicz stworzył śmiesznie gorzką opowieść o starości, która czyni z ludzi błaznów, ale i zabawki w rękach młodych. Z jednej strony oglądamy człowieka niemającego świadomości, że traci kontakt z rzeczywistością, z drugiej zaś lekceważonego przez córki. Jerzy Trela nadaje spektaklowi rys tragiczny. Jak kloszard, w obrazie nawiązującym do spektakli Jerzego Grzegorzewskiego, pcha po szynach platformę z niepotrzebnymi przedmiotami. Monologuje z akompaniamentem orkiestry podwórkowej.

Towarzyszami jego ostatniej podróży nie są dworacy, tylko pięciu ubranych na czarno mężczyzn, jakich można spotkać w domu starców. Ostatnie zdania wygłaszane przez Leara są natomiast cytatem z monologu oszalałej Ofelii. Bohater Treli rozpływa się w czasie. Znika. Jak u Becketta zostaje tylko nicość.

Tymczasem przed widzami festiwalu dwie pozostałe pozycje konkursowe: „Król Lear" Jana Klaty ze Starego Teatru i „Burza" Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Polskiego we Wrocławiu. Laureata nagrody Złotego Yorricka poznamy w niedzielę.

Teatr
Teatr. Magnetyczna Danuta Stenka w miłosnej tragedii kaszubskiej „Wòlô Bòskô”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Teatr
Gejowska bojówka w roli głównej. Grand Prix Boska Komedia'24 dla „Fobii”
Teatr
Kaczyński, Tusk, Hitler i Lupa, czyli „klika” na scenie
Teatr
Krzysztof Warlikowski i zespół chcą, by dyrektorem Nowego był Michał Merczyński
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Teatr
Opowieści o kobiecych dramatach na wsi. Piekło uczuć nie może trwać