Ma największy nakład wśród wszystkich tytułów prasowych na rynku białoruskim – 400 tys. egzemplarzy. Codziennie pojawia się na najbardziej widocznym miejscu w każdym kiosku we wszystkich zakątkach niespełna 10-milionowego kraju. Urzędy, szkoły, przedsiębiorstwa państwowe, szpitale i posterunki milicji nie rozpoczynają dnia bez dziennika „Sowieckaja Biełarussia", wydawanego przez administrację rządzącego od prawie ćwierćwiecza prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Dziennik ukazuje się na Białorusi nieustannie od 1927 roku. Po upadku ZSRR zajął miejsce gazety „Prawda" i stał się główną tubą propagandową władz w Mińsku.
We wtorek administracja Łukaszenki wydała rozporządzenie, które zakończyło epokę „Sowieckiej Biełarussii". Od środy dziennik ukazuje się pod nazwą „Biełaruś Siegodnia" (Białoruś dziś). Niektórzy białoruscy publicyści dopatrzyli się w tym „miękkiej dekomunizacji". Białoruś nadal jednak słynie z tysięcy pomników i popiersi Włodzimierza Lenina. Większość ulic białoruskich miast wciąż jest nazwana ku czci działaczy komunistycznych. Często można spotkać np. – odwołującą się do radzieckiej napaści na Polskę w 1939 roku – „ulicę 17 Września", która ma symbolizować „zjednoczenie Białorusi".
Radziecka nazwa dziennika została zmieniona dopiero 27 lat po upadku ZSRR. Na początku roku Łukaszenko wysłał na emeryturę wieloletniego redaktora naczelnego gazety Pawła Jakubowicza i zapowiedział „transformację mediów państwowych". Ten z kolei, w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej", zaprzeczał, że przez 24 lata uprawiał propagandę.
– Na Białorusi wolności słowa nie jest mniej niż w Polsce. Mamy swoje Radio Maryja (radiostacja o takiej nazwie nadaje na Białorusi od 2016 roku – red.). Jeżeli w dzienniku „Sowiecka Białoruś" jest napisane, że padał deszcz, a czytelnik uważa, że deszcz wcale nie padał i że Łukaszenko nie jest tak dobry, jak go opisujemy, może udać się do kiosku i kupić np. „Narodną Wolę" czy „Naszą Niwę" – mówił.