Pozostaje kwestia terminu. Parlament odrzucił niezwykle ambitny kalendarz, jaki starał się mu narzucić szef rządu. W czasie debaty przed głosowaniem Johnson groził, że w takim wypadku wycofa z agendy ustawę rozwodową i natychmiast rozpisze przedterminowe wybory. Jednak po głosowaniu już tej groźby nie powtórzył. Potwierdził natomiast, że Zjednoczone Królestwo wychodzi z Unii 31 października, z porozumieniem lub bez niego. Zapowiedział także, że podejmie konsultacje z przywódcami UE w sprawie scenariusza na najbliższe dni.
Dowiedz się więcej: Wtorek w Izbie Gmin. Wygrana i porażka Johnsona
Wszystko leży teraz w rękach krajów Unii. Jeśli choć jeden z nich nie zgodzi się na przedłużenie terminu rozwodu, Wielka Brytania wyjdzie ze Wspólnoty bez porozumienia już za 9 dni. Jest właściwie wykluczone, aby Polska zdecydowała się na takie rozwiązanie z pojedynkę. Nie tylko na nasz kraj spadłoby odium komplikacji spowodowanych dzikim brexitem, ale Warszawa słono zapłaciłaby za rezygnację Londynu z uregulowania należności do budżetu Unii (40 mld funtów), komplikacji w wymianie towarów (Wielka Brytanii to nasz trzeci partner handlowy) i niepewności co do statusu 3,4 mln obywateli UE żyjących na Wyspach (z których 27 proc. to Polacy).
Kreatywność Brukseli w czasach kryzysu jest dobrze znana. Czy wynegocjowane porozumienie zostanie wprowadzone czasowo 31 października, a później potwierdzone przez Izbę Gmin? Czy Unia przyzna Wielkiej Brytanii “ruchomą” zwłokę tak, aby wyszła z Unii w chwili, gdy będzie gotowa - przypuszczalnie za parę tygodni? To tylko dwa z możliwych scenariuszy.
Johnson wypowiedział po głosowaniu dwa zdania, które na razie wydają się trudne do pogodzenie: