Wyjątkowo zaciętego wyścigu do Białego Domu można się było spodziewać, w końcu to pierwsza od 80 lat kampania wyborcza, w której nie startuje ani urzędujący prezydent, ani wiceprezydent. Ale to, co się dzieje w obozie republikańskim, przechodzi wszelkie oczekiwania. Trzy prawyborcze potyczki i trzech różnych zwycięzców – to wynik bez precedensu. Co więcej, w tej walce wciąż poważnie liczy się co najmniej czterech kandydatów, ale żadnego z nich nie sposób nazwać wyraźnym liderem.
Mitt Romney wygrał w rodzinnym Michigan (gdzie jego ojciec był gubernatorem), ale to za mało, by mówić o wielkim sukcesie.Były pastor Mike Huckabee, wspierany przez ewangelikanów, trzon religijnej prawicy w USA, odniósł zaskakujące zwycięstwo w Iowa, ale potem radził sobie znacznie gorzej. Wyraźna porażka w Michigan jest dla niego szczególnie dotkliwa, bo ewangelikanie stanowią około 40 proc. republikańskich wyborców w tym stanie. A nawet oni nie byli zgodni co do tego, czy poprzeć jego kandydaturę.
Senator John McCain, obwołany nowym faworytem po zwycięstwie w New Hampshire, teraz jest wyraźnie rozczarowany. Jeśli w sobotę nie wygra w Karolinie Południowej, wyborcy będą mieli wrażenie deja vu. W 2000 r. – właśnie po zwycięstwie w New Hampshire – McCain też był przez moment faworytem w starciu z gubernatorem Teksasu George’em W. Bushem, by następnie pogrzebać swe szanse klęską w Karolinie Południowej. Jeśli i tym razem nie uda mu się tam wygrać, wyborcy zaczną się zastanawiać, czy może odnosić zwycięstwa poza jednym małym stanem na północnym wschodzie.
Chaos sprzyja czwartemu kandydatowi – wielkiemu nieobecnemu dotychczasowych prawyborów Rudy’emu Giulianiemu. Może się okazać, że jego nietypowa strategia, polegająca na odpuszczeniu sobie mniejszych stanów i skoncentrowaniu się na większych, była najlepsza w tej wielce nietypowej kampanii. Jeśli Giulianiemu uda się pod koniec miesiąca odnieść wyraźne zwycięstwo na Florydzie, to przed superwtorkiem (5 lutego głosuje 40 proc. stanów) może wystąpić przed szereg w roli zbawiciela popadłego w chaos obozu republikanów.
Wszystko to jednak tylko gdybanie. Realia zaś są takie, że zwolennicy republikanów są niezbyt zadowoleni z kandydatów, których mogą poprzeć w tych dziwnych wyborach. Po roku kampanii żaden nie wzbudza w nich entuzjazmu. Republikańscy stratedzy muszą się bardzo martwić tym, co to oznacza dla ich szans w listopadowym starciu z Hillary Clinton czy Barackiem Obamą.