– Przyjechałam z Iwano-Frankowska. Zapisałam się na listę oczekujących. Dobrze, że nie ma mrozu, w przeciwnym razie byłoby krucho – mówi stojąca przed polskim konsulatem we Lwowie kobieta. W rękach trzyma plik dokumentów. Bez nich nie ma szans na otrzymanie wizy.
Inni ludzie stojący w długiej kolejce również są rozgoryczeni i trudno im powstrzymać gniew. – Traktują nas nie po ludzku. Nie jesteśmy nikomu potrzebni – wyrzuca lwowianin pracujący od lat w Polsce.
Konsulat od kilku tygodni jest najbardziej obleganą placówką dyplomatyczną na Ukrainie. Kolejka nie znika nawet w nocy.
Trudno w tym mieście znaleźć osobę, która nie narzekałaby na wizy. – Nic dziwnego. Polska dotychczas była jedną z głównych żywicielek mieszkańców obwodów na zachodzie Ukrainy, szczególnie ludzi z przygranicznych miejscowości, którzy żyli z drobnego handlu – mówi Ihor Gułyk, redaktor naczelny „Lwowskiej Gazety”. – Znam rodziny, w których zajmowali się tym biznesem zarówno rodzice, jak i dzieci.
Tematem wiz interesuje się nie tylko lokalna prasa. „Ukraińcy, którzy stoją pod drzwiami konsulatu we Lwowie, stali się zakładnikami polsko-ukraińskich rozmów w sprawie reżimu wizowego” – komentuje popularny portal Glavred.net.