O ile w piątek tybetańskie, antychińskie demonstracje koncentrowały się w stolicy Tybetu Lhasie, o tyle w niedzielę doszło do starć w prowincjach sąsiadujących z Tybetem, a w przeszłości będących jego częścią (Syczuan i Gansu). – Oszaleli! – mówił agencji Reuters policjant z rejonu Ngawa w prowincji Syczuan. – Tłum rzucał koktajlami Mołotowa. Podpalił komisariat oraz bazar, niszcząc dwa radiowozy i samochód strażacki – dodał.
Wersja wydarzeń prezentowana przez tybetańskie organizacje jest zupełnie inna: demonstracja była pokojowa, mnisi w klasztorze Amdo Ngaba Kirti wywiesili zakazane tybetańskie flagi i wykrzykiwali niepodległościowe hasła. Zaatakowała ich policja, używając gazu łzawiącego. Policjanci strzelali do tłumu gromadzącego się na ulicach. Co najmniej siedem osób zostało zabitych. Według innych niepotwierdzonych danych było aż 13 ofiar śmiertelnych.
Przeciw działaniom chińskich władz ostro zaprotestował Dalajlama, który oskarżył Chińczyków o stosowanie „rządów terroru” i dokonywanie „kulturowego ludobójstwa” na Tybetańczykach. Po dramatycznych wydarzeniach z piątku i soboty w stolicy Tybetu Lhasie było wczoraj spokojnie. Jednak tybetański rząd na uchodźstwie z siedzibą w indyjskim Dharamsala twierdził, że spokój Chińczycy wymusili siłą. Z ich rąk miało zginąć w Lhasie 80 Tybetańczyków. Postawili również demonstrantom ultimatum. Jeżeli zgłoszą się do poniedziałku o północy na policję – nie zostaną ukarani. Według świadków w niedzielę po mieście krążyło ok. 200 pojazdów, a w każdym było 40 – 60 żołnierzy. Widziano też czołgi.
Trudno o dokładne relacje z tego regionu. – Tybetańczycy przebywający na uchodźstwie w Nepalu nie wiedzą, co się dzieje z ich rodzinami. Mam wśród nich wielu przyjaciół, są przerażeni. Żyją w strachu. Nie chcą dzwonić do krewnych, linie są bowiem podsłuchiwane – mówi „Rz” Marie France z protybetańskiej organizacji humanitarnej Tsowa.
Zdaniem Matta Whitticase’a z brytyjskiej Kampanii na rzecz Wolnego Tybetu, fakt, że do demonstracji doszło poza oficjalnymi granicami Tybetu, oznacza, że sytuacja jest znacznie poważniejsza niż 20 lat temu (w marcu 1989 roku miały tam miejsce ogromne protesty niepodległościowe, ale tylko w regionie Lhasy). Eksperci przestrzegają jednak, że możliwości działania Tybetańczyków mieszkających poza Tybetem i otoczonych przez nieprzychylnych Chińczyków są znikome.