– Laburzyści powinni przestać narzekać. Nadszedł czas na zmiany – te słowa Davida Milibanda wywołały burzę w rządzącej Partii Pracy. 43-letni szef MSZ przedstawił w brytyjskim dzienniku „The Guardian” swój pomysł na wyjście laburzystów z kryzysu po przegranej w wyborach uzupełniających w Glasgow. Wychowanek Tony’ego Blaira winą za porażkę partii obciążył rząd. Zaapelował do młodszego pokolenia polityków, by „zmodernizowało” partię, czyli usunęło w cień pokolenie premiera i większości ministrów. Jego słowa zostały odebrane jako zamach na Gordona Browna.
– Miliband odpalił pierwszą salwę w walce o fotel premiera – pisze „The Times”. Podobnie ocenia sytuację „The Independent”: „Jest bardzo prawdopodobne, że do końca roku Partia Pracy będzie miała nowego przywódcę”.
Okoliczności są wyjątkowo sprzyjające. Gordon Brown spadł na dno w sondażach. W tej chwili popiera go zaledwie 9 procent Brytyjczyków, a jego partię – 25 procent. Przez ostatnie dni brytyjskie Radio Two otrzymało setki telefonów od osób, które błagały Milibanda o „odsunięcie tego żałosnego Browna od władzy”.
– Gordon Brown jest nudny jak flaki z olejem. Ciężko go słuchać i oglądać. Kiedy go widzę na ekranie, wyłączam telewizor. Miliband jest młodszy, bardziej elokwentny i zdecydowanie bardziej dynamiczny – twierdzi w rozmowie z „Rz” znany brytyjski politolog David Farr z Uniwersytetu w Newcastle. Jego zdaniem popularność premiera spadła również z powodu kryzysu gospodarczego. – Tego człowieka może nam być tylko żal. To polityczne zero – dodaje Farr.
W Partii Pracy wybuchła wojna. Wielu kolegów zarzuca Milibandowi brak lojalności i żąda jego dymisji.