– Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem pierwszą eksplozję, wielką kulę ognia blisko amerykańskiej ambasady – mówił CNN Trev Mason, Brytyjczyk mieszkający w Sanie. – Potem była strzelanina, która trwała 10 – 15 minut. A później – kolejne wybuchy.

Terroryści podjechali pod ambasadę samochodami o 9.15 i zaczęli strzelać do stanowisk strażniczych z granatników i z broni automatycznej. Potem w stronę budynku ruszyły dwa auta prowadzone przez kierowców-samobójców. Rozbiły się o betonowe zapory, natychmiast eksplodując. Przed ambasadą pojawiła się policja. Podjęła wymianę ognia z napastnikami. Do policjantów zaczęli wtedy strzelać terroryści-snajperzy ukryci w budynku po drugiej stronie ulicy. Minęło sporo czasu, zanim siły bezpieczeństwa poradziły sobie z napastnikami.

W wyniku eksplozji i strzelaniny straciło życie sześciu jemeńskich strażników, czterech cywilów oraz sześciu zamachowców. Wśród zabitych cywilów jest troje Jemeńczyków i jeden Hindus. Siedem osób, w tym dzieci, zostało rannych. Żadnych obrażeń nie odnieśli natomiast pracownicy ambasady. Ponieważ w Jemenie dochodziło już wielokrotnie do ataków na Amerykanów, placówka USA jest bardzo silnie ufortyfikowana. Do ataku przyznał się jemeński Islamski Dżihad. Terroryści zagrozili przeprowadzeniem kolejnych zamachów i wezwali prezydenta Abdullaha Salaha do uwolnienia z więzień członków grupy.

Ambasada USA w Sanie była ostatnio celem ataku w marcu. Trzy pociski moździerzowe trafiły w pobliską szkołę dla dziewcząt, rannych zostało kilkanaścioro dzieci. Dwa lata wcześniej terrorysta otworzył ogień w kierunku budynku, ale został obezwładniony. W 2002 r. zamachowiec przerzucił granat przez mur okalający placówkę w proteście przeciwko wizycie wiceprezydenta Dicka Cheneya.

Odkąd w 2000 r. al Kaida przeprowadziła atak na ok- ręt USA w Adenie, zabijając 17 marynarzy, Jemen jest uważany za matecznik terroryzmu. Nietrudno tu zaopatrzyć się w materiały potrzebne do przeprowadzenia zamachu, a na każdego obywatela przypadają trzy sztuki broni palnej.