Bawarczycy rozpoczęli właśnie wielkie picie. To Oktoberfest, czyli dożynki chmielowe, największe na świecie święto ludowe, a właściwie kosmiczne pijaństwo.
Na placu Theresienwiese przed niedzielnymi wyborami do parlamentu Wolnego Państwa Bawarii w ogródkach piwnych Oktoberfest nie mówi się jednak o niczym innym jak o premierze Bawarii Günterze Becksteinie. Wprowadził swych ziomków w zdumienie, gdy ogłosił, że jeden lub dwa kufle piwa nie są w zasadzie przeszkodą, aby usiąść za kierownicą. Kufel na Oktorberfest nazywa się Maß i mieści litr piwa. Szczerość premiera obliczona była na zdobycie głosów dla CSU, skończyło się jednak kompromitacją.
„Spadkobiercy Stoibera najwyraźniej sobie nie radzą” – głoszą tytuły niemieckiej prasy. Edmunda Stoibera zdetronizowała ponad rok temu nikomu wcześniej nieznana starościna z Fürth Gabriele Pauli, atakując paternalistyczny system rządów CSU. Dotychczasowego lidera zastąpili Günter Beckstein na stanowisku szefa rządu oraz Erwin Huber jako przewodniczący partii.
Z badań wynika, że ich CSU może nie zdobyć w niedzielnych wyborach połowy głosów. Tego nie było od dziesięcioleci. W obecnym parlamencie CSU dysponuje większością dwu trzecich głosów. Nie zawsze miała taką przewagę, ale od dziesięcioleci rządziła Bawarią samodzielnie. Była ostoją społecznego konserwatyzmu, przekształcając jednocześnie Bawarię z zacofanego rolniczego kraju w potęgę gospodarczą.
Wyborcy wydają się już tego nie doceniać. Dlaczego? – Dumni ze Stoibera Bawarczycy wspierali CSU i polityczne aspiracje jej szefa, który chciał być kanclerzem Niemiec. Nie ma już w Bawarii takiego polityka – ocenia Gerd Langguth, biograf Angeli Merkel.