Lokalne gazety i telewizje prześcigają się w informacjach o tym, co zrobił i co powiedział ten 41-letni Chilijczyk pochodzenia żydowsko-węgierskiego. Wystarczyło, że ktoś krzyknął „Leonardo Farkas na prezydenta!”, by pomysł podchwycili internauci. Na portalu Facebook ma 150 tysięcy zwolenników.

Ma długie blond loki. Nosi garnitury Ermenegilda Zegny. Jak podaje hiszpański „El Pais”, wydał ponad milion dolarów na najnowszy model rolls-royce’a. W 2010 r. wybiera się z żoną w kosmos. Na 40. urodziny wynajął wszystkie sale w hotelu Sheraton w Santiago, sprowadził z USA zespół KC&The Sunshine i didżeja. Wyznaczył 50 tys. pesos nagrody za jedwabną chusteczkę – prezent od Julio Iglesiasa, która wypadła mu z butonierki na ulicy w Valparaiso. Potrafi też jednak lekką ręką dać 450 tys. dolarów na niepełnosprawne dzieci, kupuje ubogim rodzinom domy, dzięki niemu Internet dotarł do miejsc, w których mało kto wiedział wcześniej, co to jest. Podupadłe kopalnie rudy żelaza na północy Chile, które odziedziczył po ojcu, zamienił w świetnie prosperujący biznes (sprzedaje 10 mln ton żelaza rocznie).

Zanim został milionerem, był muzykiem. Występował w barach i hotelach Miami, Nowego Jorku, Las Vegas i w pałacach naftowych szejków. Spoważniał, gdy w wieku 27 lat poślubił Tinę Friedman, amerykańską dziedziczkę sieci hoteli Concord.

Nie wiadomo, czy myśli poważnie o karierze politycznej. Obiecał już jednak, że jeśli zostanie prezydentem, wszyscy Chilijczycy będą mieli domy i zaczną się dobrze ubierać. Dziś – jego zdaniem – nawet ministrowie wyglądają tak, jakby kupowali odzież na pchlim targu.