„Hillary: Film” – to tytuł półtoragodzinnego dokumentu nakręconego przed zeszłorocznymi wyborami za pieniądze konserwatywnego ugrupowania Citizens United (Zjednoczeni Obywatele). Film nie zrobił kariery, ale od wczoraj zajmuje się nim dziewięcioro niezwykle wpływowych widzów: sędziowie Sądu Najwyższego USA. Ich orzeczenie, jak twierdzą komentatorzy, będzie miało fundamentalne znaczenie dla ustalenia granicy między dziennikarstwem a reklamą wyborczą. – Wynik tej sprawy wpłynie na to, jak będziemy wyjaśniać ludziom ważne wydarzenia w amerykańskiej polityce – twierdzi producent „Hillary” David Bossie.
Przedmiotem sporu jest interpretacja wprowadzonej przed siedmioma laty ustawy McCaina – Feingolda (współautorem jest były kandydat republikanów na prezydenta John McCain), która nałożyła długą listę ograniczeń na „przekazy wyborcze”, czyli programy emitowane podczas kampanii. Jednym z wymogów jest finansowanie ich produkcji poprzez zarejestrowane organizacje, które z kolei mogą wspierać wybrane kampanie polityczne tylko do określonej sumy. Gdy prawo wchodziło w życie, wydawało się, że dotyczy tylko krótkich telewizyjnych spotów.
[wyimek]Decyzja sądu będzie miała fundamentalne znaczenie dla określenia, co jest reklamą wyborczą[/wyimek]
Ale przed rozpoczęciem zeszłorocznych prawyborów Federalna Komisja Wyborcza (FEC), która odpowiada za wdrażanie przepisów ustawy McCaina – Feingolda, stwierdziła, że „Hillary” podlega takim samym ograniczeniom jak normalne spoty. Twórcom dokumentu nakazano ograniczyć reklamy filmu, nie pozwolono im nawet – bez dostosowania się do wymogów ustawy – emitować go w kanałach pay-per-view pozwalających widzom oglądać płatne programy na zamówienie.
Producenci „Hillary” odwołali się do sądu, ale w styczniu 2008 roku, gdy prawybory z udziałem kandydującej do demokratycznej nominacji prezydenckiej senator Clinton właśnie ruszały, sąd przyznał rację komisji.