Piraci grasują u wybrzeży Somalii od początku lat 90. W ostatnich kilku latach dokonywane przez nich ataki stały się już niemal rutyną. Pokłady wielkich handlowych jednostek są opanowywane przez rabusiów, którzy – po wpłaceniu okupu przez armatora (na ogół kilka milionów dolarów) – ruszają w dalszą podróż. Sytuacja zmieniła się kilka dni temu, gdy somalijscy piraci zaatakowali amerykański statek „Maersk Alabama”.
Załoga podjęła jednak walkę i odparła atak. I choć piratom udało się porwać kapitana, na miejsce szybko przybyła amerykańska marynarka wojenna. Rabusie zostali zastrzeleni, a oficer wyzwolony. Gdy następnego dnia piraci ostrzelali w odwecie z granatników inną amerykańską jednostkę, Waszyngton stracił cierpliwość. – Musimy położyć temu kres – powiedziała sekretarz stanu Hillary Clinton.
Zapowiedziała, że amerykańska armia teraz będzie nie tylko tępić piratów na otwartym morzu, ale na cel weźmie również ich infrastrukturę na lądzie (na wybrzeżu Somalii piraci zbudowali małe prywatne imperia). Zablokowane zostaną ich konta, sparaliżowany system dostarczania im broni. – Mamy do czynienia z XVII-wiecznym przestępstwem, ale musimy je zwalczać XXI-wiecznymi środkami – powiedziała pani Clinton.
Amerykanie, zwalczając morskich rabusiów, muszą jednak uważać, żeby nie narazić się na zarzut... łamania praw człowieka. Problem ten mają teraz władze Niemiec. Niedawno bowiem jedna z niemieckich jednostek wchodzących w skład sił patrolujących wybrzeże Somalii udaremniła atak na statek. Zatrzymała przy tym kilku piratów, których przekazała do kenijskiego portu Mombasa, gdzie mieli zostać osądzeni.
Teraz jeden z rabusiów Ali Mohamed zaskarżył niemiecki rząd. Według jego adwokata Niemcy musieli wiedzieć o „niesatysfakcjonujących warunkach” panujących w kenijskich więzieniach, a mimo to wydali go w ręce Kenijczyków. W areszcie Mohamed nie miał dostępu do lekarza, łazienki i nie zapewniono mu prywatności. A co gorsze... na kolację podawano mu zakazaną przez islam wieprzowinę.