Żyjący w Szwecji Lapończycy (Samowie) wybierali w niedzielę 31 posłów do własnego parlamentu. By móc głosować, trzeba było czuć się Lapończykiem, a lapoński musiał być językiem ojczystym dla wyborcy, któregoś z jego rodziców lub dziadków. Zarejestrowało się około 8 tys. wyborców (według oficjalnych danych Lapończyków jest w Szwecji około 30 tys.).
– Język nie może rozstrzygać o udziale w głosowaniu – przekonywała Helena Dadring z partii Samowie Leśni. – Wiele osób pozbawiono możliwości posługiwania się językiem ojczystym, dlatego został zapomniany.
Przewodniczący Sametingu Lars-Anders Baer w rozmowie z „Rz” podkreślał, że Sameting jest podporządkowany rządowi Szwecji. – W konstytucji nie wymienia się nawet Lapończyków jako pierwotnej ludności Szwecji – ubolewał, dodając, że w Finlandii i Norwegii takie zapisy istnieją.
– Partia Laponii chce, by Lapończycy mieli większą możliwość samostanowienia, by przestano nas traktować, jakbyśmy nie byli w stanie zajmować się naszymi sprawami – mówiła „Rz” Ingrid Inga, szefowa drugiego co do wielkości ugrupowania politycznego Samów po Lapońskich Myśliwych i Rybakach. Chodzi nie tylko o prawo do ziemi na pastwiska dla reniferów, ale i do pielęgnowania dziedzictwa kulturowego.
Przed wyborami Szwedzki Związek Lapończyków zwrócił się do sądu, by rozstrzygnął, kto ma prawo do polowań i połowu ryb na terenach Samów. Niezałatwioną sprawą pozostają też czaszki Lapończyków wykradzione z cmentarzy. – Stanowiły interesujące próbki do badań rasy – mówi Baer. Powstały w latach 20. Instytut Biologii Rasowej zajmował się studiami nad „niżej stojącymi Lapończykami”. – Chcemy odzyskać wszystkie wykradzione z grobów szkielety i czaszki – mówi Ingrid Inga.