W nocy z poniedziałku na wtorek nad libijską stolicą rozbłysły fajerwerki. Na rozświetlonych ulicach Trypolisu co kilkaset metrów rozwieszono wielkie portrety Muammara Kaddafiego, który 40 lat temu obalił prozachodnią monarchię króla Idrisa I. Na zaproszenie libijskiego przywódcy, który jeszcze niedawno uznawany był przez międzynarodową społeczność za pariasa, zjechali przywódcy krajów z Bliskiego Wschodu, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Były defilada wojskowa i pokazy lotnicze. Feta na cześć dyktatora potrwa cztery dni.
– Kaddafi ma powody do fetowania. Libia wróciła do łask. Po jej ropę i gaz ustawia się kolejka zachodnich państw, a Trypolis jest kluczowym graczem w regionie – mówi „Rz” Yahia Zoubir, profesor stosunków międzynarodowych z Ecole de Management w Marsylii.
Muammar Kaddafi po przejęciu władzy w 1969 roku obiecywał swym rodakom równość i sprawiedliwość, ale szybko pokazał prawdziwe oblicze. Przeciwników politycznych kazał mordować nawet za granicą.
Na jego wsparcie mógł liczyć każdy, kto chciał walczyć z „zachodnim imperializmem”. Udzielał pomocy wszelkiej maści ekstremistom. Libia miała wspierać organizację Czarny Wrzesień, która podczas olimpiady w Monachium w 1972 roku uprowadziła 11 izraelskich sportowców, a także terrorystów, którzy dokonali zamachu na dyskotekę w Berlinie w 1986 roku. W efekcie Zachód obłożył Libię dotkliwymi sankcjami, a prezydent USA Ronald Reagan nazwał Kaddafiego „wściekłym psem Bliskiego Wschodu”.
Wszystko się zmieniło po 11 września 2001 roku. Libia oficjalnie odcięła się od terroryzmu i zrezygnowała z programu atomowego. Do Trypolisu zaczęli zjeżdżać zachodni przywódcy, a Kaddafi wzbudzał sensację, rozbijając swój wielki namiot w zachodnich stolicach.