Nazywa się Juan Juan Almeida. Jest synem zmarłego niedawno Juana Almeidy, jednego z przywódców rewolucji i wiceszefa Rady Państwa, trzeciej osoby na Kubie po braciach Castro. Gdy przyszedł w 1965 r. na świat, dobrą nowinę ogłosił światu Fidel Castro z placu Rewolucji, gdzie akurat wygłaszał jedno ze swych niezliczonych przemówień.

Dostawał zabawki i ubranka ze sklepu dla nomenklatury. Gdy chciał, jeździł do Europy. Weekendy spędzał w meksykańskim Cancun. Skończył prawo, ale – jak inne dzieci prominentów – mógł robić, co zechciał. Zanim napisał książkę, która wywróciła do góry nogami jego życie, był producentem muzycznym, ale próbował też robić karierę w wojsku i w biznesie.

W 2003 r. popadł w konflikt z prawem. Był oskarżony o przemyt dzieł sztuki, narkotyków i ludzi. Przyznaje, że zarabiał pieniądze, handlując nielegalnie obrazami z pewnym Francuzem, pomagał też rodakom w ucieczkach z wyspy, podobno bezinteresownie. Był jednak synem legendy rewolucji, więc zarzuty zostały szybko wycofane.

„Żyło mi się raczej dobrze, miałem dostęp do rzeczy, których inni nie mieli, więcej podróżowałem, lepiej jadłem i lepiej się ubierałem, miałem samochód, mogłem mieć własne firmy za granicą” – wylicza swoje przywileje w rozmowie z BBC. Przywileje były mu tym bardziej potrzebne, że od dziecka cierpi na zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa. Lekarze na Kubie rozkładali ręce, więc od 1985 r. na koszt państwa jeździł raz do roku na leczenie do kliniki w Brukseli. Stał się wrogiem publicznym, gdy we wrześniu w Hiszpanii wyszły jego „Memorias de un guerrillero cubano desconocido” (Pamiętniki nieznanego kubańskiego partyzanta), w których opisuje rozkład kubańskich elit. Na okładkę wybrał zdjęcie, na którym jako pięciolatek ubrany w mundur wojskowy stoi z karabinem w ręku obok obecnego przywódcy Kuby Raula Castro. Wydanie książki zbiegło się ze śmiercią jego ojca, ale te dwa wydarzenia mogą nie mieć ze sobą nic wspólnego, bo Comandante Almeida miał już 82 lata. Jego towarzysze broni byli jednak tak wściekli na juniora, że nie pozwolili mu na udział w uroczystościach pogrzebowych na placu Rewolucji. „Nie chcą cię tam” – miał go ostrzec jeden z generałów. Pozwolono mu pożegnać ojca w kostnicy, ale pod eskortą wojskową.

Nie opuści potajemnie kraju, bo już próbował i teraz musi się co wtorek meldować w bezpiece. Tymczasem choroba daje mu się we znaki. Coraz trudniej mu się poruszać bez kul. Obiecał się nim zająć szpital w USA, dostał wizę, ale Kuba nie pozwala mu wyjechać. Wysyła więc listy z apelem o pomoc do wielkich tego świata, a jego żyjąca w Miami córka szuka wsparcia w Amnesty International i Human Rights Watch.