Said al Szihri, 36-letni Saudyjczyk i wiceszef al Kaidy Półwyspu Arabskiego, wpadł w ręce sił bezpieczeństwa na pograniczu prowincji, które są pod silnym wpływem fundamentalistów – Szabwa i Marib (w środkowym Jemenie, 250 km na wschód od Sany). Jechał samochodem z kilkoma bojownikami, których też zatrzymano. Tak twierdzą źródła w siłach bezpieczeństwa, na które powołuje się anglojęzyczna gazeta “Yemen Observer”.
W ostatnich dniach władze podawały, że udało się zabić lub złapać kilkunastu bojowników al Kaidy. Pod koniec zeszłego tygodnia w ataku lotniczym miał zginąć dowódca wojskowy organizacji Kassim al Rimi. Al Kaida opublikowała jednak wczoraj oświadczenie, że jej ludzie przeżyli nalot, choć część jest ranna.
– Widać, jak zdeterminowany jest rząd w walce z al Kaidą – mówi “Rz” Ahmed al Kibsi, profesor politologii uniwersytetu w Sanie. Jego zdaniem polowanie, za które zabrał się prezydent Ali Abdullah Saleh, może doprowadzić do wytępienia al Kaidy albo do jej ucieczki z Jemenu. O niczym innym władze nie marzą. Boją się, że jeśli same sobie z terrorystami nie poradzą, to zrobią to za nich Amerykanie.
– Jemen potrzebuje wsparcia Zachodu, ale tylko finansowego i technicznego. W żadnym wypadku militarnego. Jeżeli wkroczą tu obce wojska, to zaszkodzą naszemu państwu, a na dodatek przegrają – dodaje prof. al Kibsi.
Said al Szihri jest znany Amerykanom. Przez sześć lat był więźniem w Guantanamo, dokąd trafił z Pakistanu. Pod koniec 2007 roku odesłano go do ojczyzny, Arabii Saudyjskiej, gdzie miał przejść resocjalizację, w tym terapię poprzez sztukę. Długo się jej nie poddawał. Uciekł i trafił na pustynno-górskie tereny Jemenu, gdzie w siłę rosła połączona al Kaida jemeńsko-saudyjska pod wodzą Nasera al Wuhajsziego, najbardziej poszukiwanego człowieka na półwyspie. Zresztą nie tylko Szihri był uciekinierem z zakładu odosobnienia. Nowa generacja tutejszej al Kaidy zrodziła się w lutym 2006 roku, gdy ponad 20 więźniów uciekło z więzienia o najostrzejszym reżimie w stołecznej dzielnicy Hadda.