Kluczową rolę w uwolnieniu dziewczynek miał odegrać saudyjski wywiad, który ustalił miejsce ich pobytu na granicy Jemenu i Arabii Saudyjskiej. Komandosi zostali przerzuceni śmigłowcem w pobliże kryjówki porywaczy. Odbili zakładniczki.
– Zważywszy na okoliczności, są w dobrym stanie – mówił szef niemieckiego MSZ Guido Westerwelle.
Nieznany jest natomiast los rodziców dziewczynek i ich brata. Pięcioosobowa rodzina z Niemiec i cztery inne osoby zostały uprowadzone w czerwcu zeszłego roku podczas pikniku w prowincji Sada na północy kraju. Wkrótce po porwaniu znaleziono ciała dwóch niemieckich pielęgniarek i nauczycielki z Korei Południowej, które towarzyszyły rodzinie. W rękach porywaczy może się jeszcze znajdować obywatel Wielkiej Brytanii.
– Oczywiście lepiej jest odbić nawet jednego zakładnika niż żadnego, ale po takiej akcji zagrożenie dla pozostałych osób wzrasta – mówi „Rz“ dr James Alvarez, psycholog i negocjator pracujący dla Scotland Yardu i dla nowojorskiej policji.
W ciągu ostatnich 15 lat w Jemenie porwano około 200 obcokrajowców. W ostatnią niedzielę uprowadzono dwóch Chińczyków pracujących dla firmy naftowej. Większość zakładników jest wypuszczana po zapłaceniu okupu. W wyjątkowych przypadkach podejmowano próby odbijania uprowadzonych. W 1998 roku podczas takiej akcji zginęło troje Brytyjczyków i Australijczyk. – Odbijanie zakładników jest bardzo niebezpieczne. W połowie przypadków takie akcje kończą się ich śmiercią. Dlatego taką decyzję podejmuje się dopiero, gdy ma się informacje wywiadowcze wskazujące, że operacja może zakończyć się powodzeniem – mówi dr Alvarez. Zdaniem ekspertów siły bezpieczeństwa zdecydowały się na akcję, bo mogły być przekonane, że cała rodzina jest przetrzymywana razem. Niewykluczone jednak, że pozostali zakładnicy nie żyją lub są w rękach innej grupy ekstremistów.