Choć oficjalnie państwa arabskie solidaryzują się z „ciemiężonymi przez Izrael palestyńskimi braćmi”, to gdy przychodzi do udzielenia owym braciom konkretnego wsparcia, ich zapał drastycznie spada. – Z setek milionów dolarów obiecanych mi na marcowym szycie państw arabskich w Trypolisie nie zobaczyłem ani centa – powiedział prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas przed wyjazdem do egipskiego kurortu Szarm el-Szejk, gdzie rozmawiał z Izraelczykami. Jedynie Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie miały przekazać po kilkadziesiąt milionów dolarów.
W efekcie Autonomia Palestyńska od arabskich pobratymców otrzymała zaledwie 22 procent z przekazanego jej w tym roku z zagranicy wsparcia (w sumie 530 milionów dolarów). Resztę otrzymała z Zachodu. Od USA, krajów UE, Japonii, ale także od rozmaitych organizacji pozarządowych.
Autonomia Palestyńska jest uzależniona od zagranicznej pomocy. Pieniędzy potrzebuje przede wszystkim na opłacenie 150 tysięcy urzędników. – To, co się dzieje, jest bardzo przykre. Podczas gdy arabskie społeczeństwa są całym sercem z nami, z rządami bywa już różnie. Dla nich ważniejsze są polityczne kalkulacje niż wsparcie ciemiężonych braci – powiedział „Rz” palestyński działacz Dżamal Juma.
Podobnego zdania jest izraelski ekspert ds. gospodarki bliskowschodniej dr Gil Feiler. – Ta obojętność trwa od lat i Abbas nie jest pierwszym, który o tym mówi. Dla bogatych arabskich krajów przekazanie kilku miliardów dla Palestyńczyków nie stanowiłoby problemu. Kraje te nie chcą jednak silnej Autonomii Palestyńskiej. Wolą, żeby zawsze była młodszym, ubogim bratem, który przychodzi do nich jako petent – podkreślił.
Wczorajsze rozmowy między Abbasem a premierem Izraela Beniaminem Netanjahu stanowiły drugą rundę wznowionego niedawno w Waszyngtonie procesu pokojowego. Pośrednicząca w spotkaniu sekretarz stanu USA Hillary Clinton wzywała obie strony do „wzięcia się do roboty” i wykorzystania szansy na pokój. W obu obozach nastroje były jednak nie najlepsze.