– Gdybyśmy wszyscy zrezygnowali z kandydowania w wyborach prezydenckich, byłby to mocny ruch z naszej strony – oświadczył Uładzimir Niaklajeu, jeden z najbardziej liczących się opozycyjnych kandydatów na prezydenta, podczas pikiety zorganizowanej w czwartek w pobliżu gmachu administracji szefa państwa.
Tłumaczył, że dzięki bojkotowi, po zakończeniu głosowania 19 grudnia opozycja mogłaby zażądać powtórzenia wyborów, ale już bez udziału Aleksandra Łukaszenki. – On oskarżył mnie o korzystanie z poparcia z Rosji, powiedział, że ma na to dowody, po czym schował się w tym wielkim domu – mówił do zgromadzonych przechodniów i do dziennikarzy.
Przypomniał, że prezydent Łukaszenko stchórzył i nie przyszedł na niedawną debatę prezydencką do studia telewizji publicznej. – Niech przyjdzie na debatę i podczas transmisji na żywo przedstawi dowody – mówił Uładzimir Niaklajeu. – Jeśli chcesz zademonstrować liberalizację na Białorusi, to wyjdź, Aleksandrze Grigoriewiczu na rozmowę do zwykłych kandydatów – zwrócił się do nieobecnego Łukaszenki.
Za pośrednictwem swojej witryny internetowej Niaklajeu poinformował, że możliwość bojkotu wyborów zostanie rozważona jeszcze tego samego dnia podczas spotkania z udziałem innych opozycyjnych kandydatów. Jak dowiedziała się „Rz”, groźba bojkotu nie ma jednak żadnych szans na spełnienie. Nie popiera go nawet lider ruchu Europejska Białoruś Andrej Sannikau, który zawarł z Niaklajeuem porozumienie o współpracy podczas kampanii prezydenckiej.
– Sannikau i Niaklajeu już rozmawiali na temat tego oświadczenia – mówi nam jeden z szefów sztabu wyborczego Sannikaua Dzmitry Bandarenka. – To prywatna inicjatywa Niaklajeua – dodaje. Bandarenka zapewnia, że Sannikau za żadne skarby nie zrezygnuje z udziału w wyborach.