Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku widać brak silnego przywództwa Białego Domu.
– Ameryka boryka się teraz z dwoma kryzysami: pandemią oraz demonstracjami – piszą komentatorzy. Pokojowe protesty, które zaczęły się w Minnesocie, w ciągu kilku ostatnich nocy przerodziły się w rozruchy, których uczestnicy demolowali centra ponad 75 miast w całym kraju.
Wojna domowa
Płonące samochody, niszczone posterunki policji, wybijane witryny sklepowe, grabieże, świece dymne, strzały, starcia z policją, blokady ulic, dewastowane pomniki, tysiące rannych i ponad 4 tysiące aresztowanych – tak wygląda chaos, jaki ogarnął amerykańskie metropolie, gdy tysiące ludzi wyszło na ulice, rozsierdzonych nie tylko rasową niesprawiedliwością, ale też wielotygodniowymi ograniczeniami dyktowanymi przez pandemię.
Lokalne władze w całym kraju wzywały Gwardię Narodową i wprowadziły godziny policyjne w 25 miastach. Na taką skalę nie było tego w USA od 1968 r., czyli od protestów, jakie przeszły przez Amerykę po zabiciu dr. Martina Luthera Kinga.
Epidemiolodzy ostrzegają, że po zamieszkach, w których pogrzebane zostały nie tylko zasady pokojowego protestu, ale też dystansowania się, Amerykę czeka kolejna fala zakażeń, które już do tej pory nieproporcjonalnie bardziej dotknęły środowisk afroamerykańskich i mniejszości latynoskich.