To miało być święto demokracji. Tysiące Brytyjczyków chciały podczas pokojowej demonstracji pokazać rządowi, że nie zgadzają się z jego strategią uzdrawiania gospodarki. Marsz 300 tysięcy ludzi został jednak zakłócony przez kilkuset anarchistów, którzy niszczyli wszystko, co znalazło się na ich drodze. – Niestety, anarchiści odwrócili uwagę od marszu, który miał pokazać, że rząd jest pod coraz większą presją polityczną – stwierdził z żalem Dave Prentis, szef związków zawodowych Unison.
Obawy o przyszłość
Związki zawodowe, które zostały poważnie osłabione w latach 80. za rządów premier Margaret Thatcher, długo przygotowywały się do demonstracji. Wynajęto 600 autobusów i kilkadziesiąt pociągów, aby zwieźć działaczy do Londynu. Liczono, że uda się zgromadzić 100 tysięcy osób. Trzykrotnie większa frekwencja przerosła najśmielsze oczekiwania. Tak wielkiej demonstracji nie udało się związkom zorganizować od 20 lat, kiedy masowe protesty przeciwko nowemu podatkowi zmusiły premier Thatcher do dymisji. Była to też największa demonstracja od marszu miliona Brytyjczyków przeciwko wojnie w Iraku w 2003 roku.
– Pięlegniarki, nauczyciele i pracownicy opieki społecznej widzą już, jak wielka jest skala cięć w sektorze publicznym. Boją się o swoje miejsca pracy, ale także o to, jakie skutki będzie to mieć dla społeczeństwa – mówi „Rz" politolog Steven Fielding z Nottingham University. Uczestnicy demonstracji opowiadali dziennikarzom o zwolnieniach i zamykanych instytucjach. – Jestem psychoterapeutką i pracuję z najtrudniejszymi przestępcami. Właśnie zostałam zwolniona razem z siedmioma innymi terapeutami – mówi gazecie „Guardian" 47-letnia Kate Rothwell z St. Albans. 31-letnia prawniczka Kate Ewing wyszła zaprotestować przeciwko zamknięciu ośrodków, które miały wyrównywać szanse dzieci. – Nierówności społeczne znacznie się pogłębią – ostrzega Ewing. – W społeczeństwie wzbiera gniew, który będzie coraz większy, gdy cięcia zaczną przynosić negatywne skutki – mówił Len McCluskey, przywódca związków Unite.
Sukces 500 bandytów Demonstrantom przygrywały orkiestry związków zawodowych, tłum maszerował w atmosferze festynu. W tym samym czasie agresywne grupki anarchistów zaczęły wybijać szyby w sklepach i bankach. Zaatakowały symbole kapitalizmu, między innymi hotel Ritz, restaurację McDonald's, banki Lloyds i HSBC. Zamaskowani napastnicy oblewali funkcjonariuszy farbą, obrzucali kamieniami i okładali kijami. Na jednej z bocznych uliczek napastników było więcej niż policjantów, którzy zostali dotkliwie pobici. Na Trafalgar Square walki trwały do późnej nocy. Aresztowano ponad 200 chuliganów. – Niestety, mieliśmy grupę 500 bandytów, którzy przy okazji demonstracji wyrządzili znaczne szkody, atakowali policjantów i siali strach wśród zwykłych obywateli – mówił Bob Broadhurst ze Scotland Yardu. Policja podkreśla, że był to jednak margines, który nie powinien przysłonić pokojowej demonstracji ponad ćwierć miliona ludzi.
Poparcie dla reform
Z badań opinii publicznej wynika, że większość Brytyjczyków popiera cięcia wydatków, licząc na wyciągnięcie kraju z kryzysu. Ale sondaże wskazują też, że poparcie dla torysów i pokonanej w ostatnich wyborach Partii Pracy już się wyrównało. Uskrzydliło to opozycję i związki zawodowe. Chociaż laburzyści przyznają, że oszczędności są konieczne, to ich zdaniem koalicja konserwatystów i Liberalnych Demokratów idzie zbyt daleko. – Walczymy o to, by zachować to co najlepsze w naszym kraju. Premierze Cameron, chciałeś stworzyć wielkie społeczeństwo, to jest wielkie społeczeństwo, zjednoczone przeciwko temu, co robicie z tym krajem – mówił podczas wiecu w Hyde Parku przywódca laburzystów Ed Miliband. To nie pierwsza demonstracja przeciwko reformom. Pod koniec roku tysiące studentów protestowało przeciwko podniesieniu opłat za studia. Ale eksperci podkreślali zgodnie, że w Wielkiej Brytanii nie dojdzie do powtórki z Grecji, gdzie cięcia wydatków wywołały społeczny bunt. – Skala demonstracji nie zrobi wrażenia na rządzie. To nie wyborcy konserwatystów protestują – mówi „Rz" Steven Fisher, politolog z Uniwersytetu w Oksfordzie. Rząd Davida Camerona już zapowiedział, że nie wycofa się z reform. – Demonstracje mogły być ostrzeżeniem, że jeśli cięcia pójdą zbyt daleko, następnym razem na ulicę mogą wyjść również zwolennicy torysów. Niestety, niewielka grupka ekstremistów dała krytykom protestów argument, że mogą one zepchnąć kraj na skraj anarchii – mówi dr Fielding.