Jeszcze niedawno pojawiały się informacje, że patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl chce osobiście kierować Ukraińskim Kościołem Prawosławnym. Często jeździł do Kijowa. Według ekspertów przed przejęciem pełnej kontroli powstrzymywał go tylko fakt, że ukraińska Cerkiew ma swego zwierzchnika – metropolitę Włodzimierza. Teraz okazuje się, że Cerkiew ta chce pełnej niezależności od Moskwy, czyli autokefalii.
Wiadomość ta wypłynęła nieoczekiwanie, gdy wyszło na jaw, że podczas ostatniego soboru w Kijowie największy sponsor Cerkwi, doniecki oligarcha Wiktor Nusenkis, sprzeciwił się autokefalii i wycofał finansowanie. Może to świadczyć, że sprawa jest poważna i zaawansowana. Problem tylko w tym, że aby uzyskać autokefalię, niezbędna jest zgoda Moskwy. Uzyskanie jej graniczyłoby zaś z cudem.
Sytuacja jest tym bardziej skomplikowana, że na Ukrainie funkcjonuje kilka odłamów prawosławia. Oprócz Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego patriarchatu moskiewskiego jest drugi – patriarchatu kijowskiego. Przez inne Cerkwie uznany jest on za niekanoniczny, ale mimo to ma sporo wiernych. Oba odłamy od lat ze sobą walczą. Istnieje też niewielki Kościół autokefaliczny, „importowany" z USA i Kanady, gdzie służył i wciąż służy ukraińskim emigrantom.
Dlaczego wierna Moskwie Cerkiew zapragnęła nagle niezależności? – Oni zawsze twierdzili, że dobrze jest im tak, jak jest. Tymczasem Moskwa próbuje ich teraz pozbawić wszystkiego. Tym samym sama może popchnąć ją do podjęcia decyzji o autokefalii – powiedział „Rz" biskup Jewstratij, rzecznik Cerkwi patriarchatu kijowskiego.
Eksperci przekonują, że samodzielność Cerkwi podległej patriarchatowi moskiewskiemu na Ukrainie zależy od tego, czy jest w stanie podejmować decyzje bez oglądania się na Rosję. „Wydarzenia na soborze pokazują, że to samodzielność ograniczona. Kościół może się poruszać samodzielnie na tyle, na ile pozwala mu długość smyczy" – pisał portal Cerkwi patriarchatu kijowskiego.