Hodowcy bydła z Wielkiej Brytanii od lat zaznaczają, że ich zwierzęta padają na skutek gruźlicy, którą zostają zrażone przez borsuki. Rządowi nie chodzi o całkowite wytępienie borsuków, lecz o wyeliminowanie ich w takim stopniu, by znacznie zmniejszyć liczbę nosicieli gruźlicy i doprowadzić do wygaśnięcia epidemii.
Pilotażowa akcja w dwóch hrabstwach Zachodniej Anglii, zarządzona przez ministra środowiska Owena Patersona, miała sprawdzić, czy odstrzał byłby skuteczny w skali całego kraju. Jak dotąd nie udało się zabić tylu borsuków, ile planowano, dlatego akcja została przedłużona do świąt Bożego Narodzenia.
Odstrzały, z uwagi na nocny tryb życia borsuków, odbywają się wyłącznie w nocy. Zwierzęta zostają wywabiane z nor pożywieniem po czym giną z rąk strzelców, którzy przeszli w tym celu specjalne szkolenie.
Według naukowców, którzy współpracując z brytyjskim ministerstwem rolnictwa, odstrzał 5 tysięcy borsuków zmniejszyłby liczbę zachorowań krów na gruźlice o 16 proc. w ciągu kolejnych 9 lat.
Obrońcy zwierząt protestują
Przeciwko akcji protestują obrońcy praw zwierząt. Podkreślają, że nie ma żadnych dowodów na to, że bydło zostaje zarażone gruźlicą przez borsuki. Ponadto obrońcy twierdzą, że masowy odstrzał zwierząt skłoni je do ucieczki na nowe tereny, gdzie dotąd gruźlica była mniej rozpowszechniona. Uważają też, że rząd powinien znaleźć bardziej humanitarny sposób na walkę z chorobą i zamiast strzelać do borsuków, powinien przyspieszyć prace nad szczepionką na gruźlicę.