Starcia studentów Uniwersytetu Sofijskiego z policją w okolicach parlamentu wywołały w Bułgarii powszechne oburzenie. Wprawdzie okupacja kilku budynków uczelni trwa już od końca października, jednak do tej pory nie dochodziło do poważniejszych interwencji sił porządkowych. Policja podjęła bardziej zdecydowane działania, gdy młodzież po serii weekendowych demonstracji rozpoczęła we wtorek symboliczne „oblężenie" parlamentu.
– Mieliśmy już w Sofii dość gwałtowne starcia na początku roku, gdy ludzie protestowali przeciwko fatalnemu standardowi życia, jednak Bułgarzy nie są przyzwyczajeni do przemocy na tle politycznym. Ludzi oburzyła brutalna akcja policji bijącej właściwie dzieci – mówi „Rz" politolog Daniel Smiłow z sofijskiego Centrum Zaawansowanych Studiów.
Protesty w centrum Sofii trwają nieprzerwanie już od 150 dni. Praktycznie codziennie przed budynkiem parlamentu zbiera się od ok. dwóch tysięcy osób wyrażających niezadowolenie z polityki rządu. Padają oskarżenia o mafijne powiązania polityków i ich zbyt bliskie relacje ze światem wielkiego biznesu. Frustrację wywołała też w październiku decyzja Sądu Konstytucyjnego, który uznał, że nie ma podstaw do pozbawienia mandatu parlamentarnego magnata Deliana Peewskiego znanego z podejrzanych interesów, dzieki którym dorobił sie wielkiego majątku. Tymczasem rząd wyznaczył go na nowego szefa Państwowej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (DANS), z czego po protestach musiał się jednak wycofać. Bułgarzy uznają teraz, że sędziowie „kryją" kolejnego członka establishmentu politycznego.
Nie pomogła zmiana rządu i kolejne obietnice reform. Bułgarzy nie wierzą już całej klasie politycznej – niezależnie od tego, czy chodziło o poprzedni, centroprawicowy rząd Bojko Borisowa, czy obecny lewicowy kierowany przez Płamena Oreszarskiego.
Najbardziej zaangażowani w protesty są studenci Uniwersytetu Sofijskiego, którzy okupują swoją uczelnię i uczestniczą w demonstracjach przed parlamentem. We wtorek zamknęli bramę uczelni na symboliczną kłódkę i zajęli gmach rektoratu.