Usunięcie byłego szefa rządu zachwiało równowagą włoskiej sceny politycznej. Sytuacja przypomina nieco tę sprzed 20 lat, gdy niespodziewanie pojawił się na niej... Silvio Berlusconi i został premierem.
Dziś nawet jego wrogowie przyznają, że wymiar sprawiedliwości prowadził z nim niezbyt czystą wojnę. 31 procesów, naginanie prawa i reguł, również też rządzących logiką, wystarcza, by potwierdzić tę tezę. Z drugiej strony nawet zagorzali zwolennicy Berlusconiego nie wierzą, by – podobnie jak inni włoscy biznesmeni tego kalibru – mógł być czysty.
Tak czy inaczej Berlusconi, który jako premier do walki z sędziami wciągnął parlament uchwalający mu ustawy skrojone na miarę, tę wojnę przegrał. Prawicowy dziennik „Libero" opublikował wprawdzie wczoraj na pierwszej stronie zdjęcie byłego szefa rządu z podpisem „Zaraz wracam", ale taki powrót trudno sobie wyobrazić.
Jako że usunięcie go z Senatu było efektem kontrowersyjnego wyroku, Berlusconi i cała włoska prawica podnoszą, że wymiar sprawiedliwości stał się potężną siłą ingerującą w politykę i zakłócającą proces demokratyczny.
O politycznych ambicjach sędziów i prokuratorów we Włoszech nie trzeba nikogo przekonywać. W Naczelnej Radzie Sędziowskiej (należą do niej także prokuratorzy) działają oficjalnie frakcje polityczne, przewodniczący Senatu Pietro Grasso to były sędzia, a Antonio Di Pietro, słynny prokurator śledztwa „Czyste Ręce" (na początku lat 90. wywrócił włoski system polityczny) założył własną partię.