Jak każdy oligarcha wkłada wiele wysiłku, by zbyt wiele szczegółów z życia prywatnego nie ujrzało światła dziennego. Lecz to zadanie ciężkie, bo biznesmen z Rosji, który aktywnie działa w Stanach Zjednoczonych, musi budzić powszechną ciekawość.
Ma 49 lat, ponad dwa metry wzrostu, jest właścicielem grupy Onexim, a jego majątek jest szacowany na 11 mld dolarów. Szczyci się tym, że nie ma telefonu komórkowego, a do internetu zajrzał może cztery razy w życiu.
Przygodę z handlem zaczynał w latach 80. W czasach studenckich handlował dżinsami. Przed upadkiem Związku Radzieckiego należał do partii komunistycznej. Po zakończeniu studiów w Moskiewskim Instytucie Finansowym był członkiem zarządu Międzynarodowego Banku Współpracy Gospodarczej. Zapewne dzięki temu udało mu się założyć własny bank.
Ale naprawdę wielką fortunę zdobył, gdy wykupił udziały w upadającej kopalni Norilsk Nikiel. W 2008 roku wykazał się niesamowitym wyczuciem. Tuż przed krachem na giełdzie sprzedał część należących do niego akcji. W zamian kupił kopalnie złota. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ w ciągu kilku miesięcy kruszec stał się ponaddwukrotnie droższy. Jego spółka Polyus Gold to największy w Rosji producent złota.
Jednak o Prochorowie głośno było nie dzięki jego zmysłowi biznesowemu. W styczniu 2007 roku we francuskim kurorcie Courchevel, gdzie sylwestra spędzała prawie cała rosyjska elita, policja zatrzymała go pod zarzutem prowadzenia agencji towarzyskiej. Oskarżano Prochorowa, że z Rosji przywiózł swoim gościom prostytutki. Po trzech dniach miliarder został wypuszczony z aresztu, nie postawiono mu żadnych zarzutów.
Afera nie miała wpływu na popularność Prochorowa. W 2012 roku startował w wyborach prezydenckich jako kandydat niezależny. Zdobył 8 proc. głosów i zajął trzecie miejsce. Wśród mieszkających w Londynie Rosjan miał lepszy wynik niż Władimir Putin. Ale oligarcha, mając w pamięci zesłanie do łagru Michaiła Chodorkowskiego, nie chciał wchodzić w konflikt z wybranym na trzecią kadencję prezydentem. Prochorow założył własną partię (Platforma Obywatelska), która ma być alternatywą, ale raczej nie opozycją dla obecnie rządzącej Jednej Rosji.
Rosyjski Brooklyn
Pierwszym klubem, który wspomagał, był CSKA Moskwa (koszykarze i hokeiści). W 2008, rok po wyborze Soczi na gospodarza zimowych igrzysk 2014, objął stery Rosyjskiej Unii Biathlonu. Z racji swojego wzrostu szczególnie upodobał sobie koszykówkę. Mógł inwestować w zespoły ze swojej ojczyzny, ale chciał rywalizować z najlepszymi. Marzył o NBA, musiał tylko znaleźć kogoś, kto chciałby sprzedać swój klub. Poszukiwania nie trwały długo.
W 2009 roku Bruce Ratner, właściciel najsłabszego wtedy zespołu NBA New Jersey Nets, postanowił pozbyć się swoich udziałów. Prochorow wyłożył na stół 200 mln dolarów (Forbes wyceniał wartość Nets na 295 mln) i obiecał, że pokryje 45 proc. kosztów nowej hali. W zamian dostał 80 proc. akcji.
W maju 2010 roku Rosjanin uzyskał od władz ligi zgodę na przejęcie Nets i został pierwszym spoza Ameryki Północnej posiadaczem pakietu większościowego klubu NBA.
Pod skrzydłami oligarchy Nets powoli odbijali się od dna. Przenieśli się z New Jersey do świeżo powstałej hali w Nowym Jorku i zmienili nazwę na Brooklyn Nets. Zespół, który niegdyś mógł tylko marzyć o takich sukcesach, w zeszłym roku awansował do pierwszej rundy play-off Konferencji Wschodniej i po zaciętych meczach uległ 3:4 Chicago Bulls. Wiele wskazuje, że koszykarze z Brooklynu w tym sezonie znów będą walczyć o tytuł mistrzowski.
Prochorow stał się bohaterem Nowego Jorku. Ale kilka dni temu miłość sympatyków Nets została wystawiona na ciężką próbę. Biznesmen postanowił przenieść spółkę zajmującą się zarządzaniem klubem z USA do Rosji. Na polecenie Putina, który zdecydował, że wszyscy rosyjscy przedsiębiorcy muszą swoje interesy prowadzić w ojczyźnie. To odpowiedź na sankcje USA i Unii Europejskiej wobec przyjaciół prezydenta.
– Ten ruch nie naruszy przepisów NBA – oświadczył oligarcha. Innego zdania są władze NBA. Rzecznik ligi Mike Bass stwierdził, że Rosjanin nie złożył aplikacji w sprawie przeniesienia. Problem w tym, że w konstytucji NBA nie ma artykułu o przeprowadzce zarządu klubu do innego państwa, bo wcześniej nikt na taki krok się nie zdecydował.
Sprawa jest w toku, ale wygląda na to, że Prochorow zrobi wszystko, co możliwe, by osiągnąć cel. W końcu chce w spokoju zająć się polityką. A to gwarantują mu tylko dobre stosunki z Putinem.