Dokładnie od roku tli się afera, która zagrażać zaczyna reputacji najwyższych władz współrządzącej w Niemczech partii socjaldemokratycznej. Jest w niej pornografia dziecięca, uzależnienie od alkoholu i narkotyków znanych polityków, jak i naruszenie tajemnicy śledztwa.
Komisja działa
Wiele miesięcy pracuje już specjalna komisja Bundestagu. Media piszą o sprawie nie rzadziej niż o sytuacji na Ukrainie, donosząc o szczegółach powiązań pomiędzy podejrzanym o gromadzenie dziecięcej pornografii posłem SPD Sebastianem Edathym a wieloma politykami jego partii. Rzecz bowiem nie dotyczy tylko odpowiedzialności karnej Edathy'ego, ale i wyjaśnienia, skąd posiadał informacje dotyczące prowadzonego w jego sprawie śledztwa i rodzaju zarzutów. W niemieckim państwie prawa takie rzeczy mają znaczenie pierwszorzędne, nie mówiąc już o tym, że dotyczą najważniejszych osób w państwie.
Na tym tle zmuszony już został do dymisji szef MSW Peter Friedrich wywodzący się z bawarskiej CSU. To on miał wysłać pierwszy sygnał ostrzegawczy przewodniczącemu SPD i wicekanclerzowi Sigmarowi Gabrielowi. Sygnałów, ostrzeżeń, poufnych informacji było zdecydowanie więcej.
W samym centrum sprawy znajduje się 46-letni Sebastian Edathy, wieloletni deputowany Bundestagu. W lutym ubiegłego roku prokuratura i policja wkroczyły do jego mieszkania oraz biura, nie bacząc na poselski immunitet jednego z najbardziej znanych deputowanych SPD. Na dyskach komputerowych znalazła zdjęcia „na granicy" pornografii dziecięcej, jak sformułowano to później. Były jeszcze inne kwalifikacje materiału dowodowego. Stanęło jednak na tym, jak informował „Süddeutsche Zeitung", że jest to jednak pornografia dziecięca, którą Edathy ściągał z Kanady na służbowy komputer za pośrednictwem serwera Bundestagu.
Sam podejrzany daje do zrozumienia, że chodziło wyłącznie o zdjęcia nagich chłopców. Aktu oskarżenia nie wniesiono.