Komentatorzy nie mogą się nachwalić Nigeryjczyków. Po raz pierwszy (od czasu przywrócenia władzy cywilnej w 1999 r.) wybrali na prezydenta kandydata opozycji. Na dodatek przegrany Goodluck Jonathan uznał swoją porażkę, zadzwonił do zwycięzcy i pogratulował. A przede wszystkim wezwał swoich zwolenników, by zaakceptowali wynik. To niezwykłe jak na Nigerię, w której w powyborczych zamieszkach cztery lata temu zginęło ponad 800 ludzi.
Wdzięczny Buhari powiedział, że dotychczasowy prezydent zasługuje na szacunek. Dzięki jego postawie Nigeria może umocnić demokrację i odrzucić system jednopartyjny. We wszystkich wyborach od wspomianego roku 1999 zwyciężała Ludowa Partia Demokratyczna (PDP).
Nie wszyscy zwolennicy Jonathana posłuchali jego apeli. Także wpływowi. Jak napisał portal czołowej gazety w kraju „Punch", przedstawiciel PDP w narodowej komisji wyborczej odmówił złożenia podpisu pod protokołem z wynikami. Na dodatek stwierdził, że partia odwoła się do trybunału. Jego zdaniem nieprzypadkowo oficjalne wyniki zostały ogłoszone 1 kwietnia.
Odebranie zwycięstwa Buhariemu jest jednak bardzo mało prawdopodobne. Według oficjalnych danych wygrał różnicą aż 2,6 mln głosów. A wątpliwości co do nadużyć zgłaszano lokalnie. Generalnie, jak podkreśliła brytyjska BBC, obserwatorzy uznali wybory za przeprowadzone prawidłowo.
Nowy prezydent jest emerytowanym generałem i byłym dyktatorem. Na początku lat 80. doszedł do władzy po zamachu wojskowym i sprawowal ją przez prawie dwa lata. Teraz eksdyktator jest symbolem demokratycznych przemian.