Nauczyciel angielskiego zabrał uczniów na wycieczkę do Nowego Jorku. Z gimnazjum im. Roberta Kocha w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg pojechało 15 uczniów z klasy z poszerzonym programem nauczania języka angielskiego i ich nauczyciele. Wyprawa kosztowała 38 tysięcy euro. Zapłacili jednak nie rodzice dzieci ani szkoła, ale niemieccy podatnicy. Konkretnie wydział do spraw socjalnych magistratu. Wywołało to oburzenie w całych Niemczech, bo - jak się okazało - wszystko odbyło się zgodnie z przepisami.
Mocny argument
O sfinansowanie wycieczki poproszono urząd ds. socjalnych Berlina. Były do tego podstawy prawne, ponieważ uczniowie z rodzin gorzej sytuowanych mają prawo do dofinansowania. Specjalna pula pieniędzy przeznaczona jest, by umożliwić takim dzieciom naukę w szkołach muzycznych, udział w ćwiczeniach w klubach sportowych, opłacić im korepetycje czy właśnie wycieczki szkolne.
Podczas gdy w innych krajach związkowych wysokość dofinansowania ma wyznaczony limit, np. 450 euro na osobę w Hesji, w Berlinie ograniczenia takiego nie ma. Szkoły same mogą decydować, ile będzie kosztować wycieczka. Ponieważ wniosek o sfinansowanie podróży był zgodny z przepisami, urzędowi ds. socjalnych nie pozostało nic innego jak pokryć rachunek.
Dyrektor szkoły Robert Voelkel w rozmowie z gazetą „Tagesspiegel" przyznał, że miał co prawda obiekcje, ale przekonał go argument nauczyciela organizującego wyjazd, że podróż taka pozwoli obalić antyamerykanizm powszechny wśród jego uczniów.
Podatnicy oburzeni
Kiedy sprawa wyszła na jaw, na szkołę posypały się oskarżenia, między innymi Zrzeszenia Berlińskich Podatników. W oświadczeniu prasowym stwierdza ono, że "wycieczka szkolna za ocean nie jest konieczna dla zapewnienia komukolwiek egzystencji w godnych warunkach, do czego służą zapomogi".