– Idei „ruskiego miru” brakowało składnika emocjonalnego. Oni go dostarczyli, co pozwoliło wprowadzić cały kraj w coś w rodzaju patriotycznej śpiączki – wyjaśnia politolog z Londynu Władimir Pastuchow.
Grupa „korespondentów” powstawała od momentu wybuchu wojny z Ukrainą w 2014 roku. Obecnie liczy kilkadziesiąt osób. Niektórzy z nich rzeczywiście są dziennikarzami mediów ogólnokrajowych, w tym jeden nawet kończył wydział „dziennikarstwa wojennego” w radzieckiej jeszcze Wyższej Szkole Oficerów Politycznych we Lwowie.
Czytaj więcej
Eksplozja ładunku wybuchowego zabiła rosyjskiego propagandystę. Za chwilę może się stać hasłem do...
Pozostali, jak zabity Tatarski, to ochotnicy (choć większość to byli oficerowie lub uczestnicy wojny z Ukrainą), którzy zaczęli sami jeździć na front i w internecie umieszczać swe korespondencje. Obecnie ich audytorium w sieciach społecznościowych sięga 8–9 mln osób, a najpopularniejsi prześcigają gwiazdy kremlowskiej propagandy.
– Fauna denna, która nie jest uczestnikiem walki politycznej – pobłażliwie określa ich jednak politolog Fiodor Kraszeninnikow.