Zaczęło się w sobotę późnym popołudniem od nalotów, w których wzięły udział 72 samoloty. Potem granicę turecko-syryjską przekroczyły wojska lądowe, wyposażone w czołgi i transportery opancerzone.
Nie było to zaskoczeniem, politycy tureccy, w tym prezydent, od kilku dni zapowiadali, że rozprawią się z syryjskimi Kurdami na terenach przygranicznych. 15 stycznia Recep Tayyip Erdogan oskarżył w czasie przemówienia w Ankarze Amerykanów, że tworzą tam „armię terroru". – Naszym obowiązkiem jest zadusić ją, zanim się naprawdę narodzi – dodał.

Zaduszanie trwa. Turecki premier Binali Yildirim powiedział w niedzielę, że celem operacji jest utworzenie rozciągającej się 30 km w głąb terytorium Syrii strefy bezpieczeństwa, w której „terroryści" zostaną zlikwidowani. Po stronie tureckiej miało nie być ofiar.
Natomiast po stronie kurdyjskiej już w sobotę mówiono o kilkunastu zabitych, w tym cywilach. Kurdyjskie źródła podawały też, że tureckie bomby spadły na obóz uchodźców na przedmieściach miasta Afrin.