Tak przynajmniej deklarują irańskie władze, które w czerwcu wprowadziły kartki na benzynę (której litr kosztuje w przeliczeniu 30 groszy). Na każdy samochód osobowy można kupić jedynie 100 litrów miesięcznie. Dużo wyższe limity, po 900 litrów, mają taksówkarze i od nich, za wyższą cenę, można kupić brakujące paliwo.
Ten leżący na ropie kraj wprowadza ograniczenia, bo jego rafinerie są niewydolne i przestarzałe. Iran musi więc importować aż jedną trzecią benzyny. Na dodatek z krajów, które mogą przyłączyć się do narzucanych przez Amerykanów sankcji. Głównie z Francji, która od czasu dojścia do władzy prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego jest jednym z najostrzejszych krytyków irańskiego programu atomowego, i z państw związanych z USA – Holandii, Indii i Emiratów Arabskich.
Prezydent Mahmud Ahmadineżad powiedział to wprost dziennikarzom irańskim podróżującym z nim w lipcu po kraju: „Nasi wrogowie szykują spisek, chcą zbojkotować dostawy benzyny. Zneutralizowaliśmy tę groźbę, wprowadzając racjonowanie paliwa”. Dodał, że najlepiej by było, aby w ciągu czterech lat silniki wszystkich samochodów przerobić na gazowe.
Przed stacjami stoją samochody oraz motocykle i motorowery – bardzo popularne, bo umożliwiają ominięcie korków nękających stolicę. Motocykliści, którym przysługuje 120 litrów na cztery miesiące, wyprzedzają raz z lewej, raz z prawej, jeżdżą po chodnikach, roztrącając przechodniów, choć jest to trudne, bo w wielu miejscach są gęsto postawione słupki, przez które trudno się przecisnąć nawet bez jednośladu. Brawurowo jeżdżą też samochody (prowadzone często przez kobiety): nie zważają na światła, przechodniów ani na pasy ruchu.
Po wprowadzeniu kartek korki zmalały, ale wciąż w godzinach szczytu czasem szybciej można się przemieścić na piechotę. W centrum ogranicza się ruch, dopuszczając w dni parzyste samochody tylko z parzystymi rejestracjami, a w nieparzyste – z nieparzystymi.