Po zdecydowanie proamerykańskim Johnie Howardzie, Rudd, który przed wyborami obiecywał wycofanie wojsk z Iraku, wydawał się zwiastować przede wszystkim zmiany w polityce zagranicznej. Jednak podczas rozmowy telefonicznej z prezydentem George’em W. Bushem, który zadzwonił, by złożyć mu gratulację, przekonywał, że wszystkie działania Australii na arenie międzynarodowej opierają się na „sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi”.

Mimo to można się spodziewać zmian w polityce zagranicznej, tym bardziej że 50-letni Rudd był przez wiele lat dyplomatą. Pracował m.in. w Szwecji i w Chinach, a w latach 2001 – 2005 odpowiadał za sprawy zagraniczne w laburzystowskim gabinecie cieni. Zdaniem australijskiego „The Age” nowy premier będzie proamerykański, nie stanie się jednak „zastępcą szeryfa”.Wielką porażkę ponieśli rządzący dotąd liberałowie, zwłaszcza ich przywódca John Howard. Dotychczasowy premier utracił mandat poselski w okręgu, w którym wygrywał wybory od 33 lat. Nie zdołał przekonać Australijczyków, że gospodarka ma się świetnie, a więc nie ma potrzeby zmieniać rządu. Nie zdołał też przedstawić przekonującej wizji w takich sprawach, jak zmiany klimatu czy stosunki przedsiębiorcy – pracownicy.