Dziś mija 178 dni od wyborów, a Belgia ciągle nie ma nowego rządu. Już drugi raz z misji jego tworzenia zrezygnował Yves Leterme, którego partia CDV – flamandzkich chadeków – uzyskała najwięcej głosów. Leterme postawił partiom frankofońskim ultimatum: więcej niezależności dla regionów, co oznacza mniej solidarności bogatej Flandrii z biedniejszą Walonią.
Król Albert II, jeden z niewielu symboli belgijskiego państwa, nie ustaje w zabiegach, aby powstrzymać rozpad wielojęzycznej Belgii. Pierwszy raz poprosił o poprowadzenie negocjacji obecnego premiera Guy Verhofstadta. Ten już spotkał się z Letermem, a wczoraj i dziś miał rozmawiać z liderami wszystkich partii politycznych. Na tej podstawie Verhofstadt, flamandzki liberał, ma zdecydować, czy są szanse na porozumienie, i zaproponować kandydata na premiera.
Jeszcze wcześniej Guy Verhofstadt dostał od Alberta II większe pełnomocnictwa jako urzędujący premier. Po sześciu miesiącach od wyborów w Belgii ciągle nie ma nowego rządu i stało się jasne, że funkcjonowanie starego gabinetu nie może się ograniczać do bieżącego zarządzania. Dlatego premier będzie mógł występować do parlamentu o zgodę na nowe inicjatywy, jak choćby budżet na 2008 rok czy podpisanie nowego unijnego traktatu.
W Belgii zawsze tworzenie rządu zajmuje wiele tygodni. Koalicja musi się bowiem składać z partii z obu stron językowej granicy, a więc zarówno niderlandzkojęzycznej Flandrii, jak i francuskojęzycznej Walonii. Jednak tym razem Yves Leterme pobił rekord. W 1987 roku Wilfried Martens tworzył rząd przez 148 dni.