W ciągu paru chwil wagon kolei linowej Śnieżny Orzeł wznosi się setki metrów nad dachy domów i hoteli Chiesa in Valmalenco. Prawie wszystkie kryte są szarym łupkiem z miejscowego kamienia giovella. Niegdyś z jego wydobycia żyła w Valmalenco połowa mieszkańców. Dziś ważniejszy jest śnieg. Głównym źródłem utrzymania, jak w całym regionie Valtellina, są tu turystyka i narciarstwo.
Wagony kolejki należą do największych w Alpach, zabierają naraz 160 pasażerów. W niespełna pięć minut wywożą narciarzy na niewielkie siodło w grani wiodącej ku wierzchołkowi Cima Motta. To zewnętrzny brzeg rozległego, wypełnionego śniegiem i zalanego świetlistym grudniowym słońcem górskiego amfiteatru, który jak ogromna loggia wznosi się nad ruchliwą i ludną doliną. Tu, w głębi gór, choć stoki wokół oplecione są trasami i wyciągami narciarskimi, panuje jeszcze – zanim sezon zacznie się na dobre – niezmącona prawie cisza. Wszystkie wyciągi są czynne, a wzorowo przygotowane trasy czekają na narciarzy.
[srodtytul]Pod szwajcarskim murem[/srodtytul]
Z miejsca, do którego dociera kolej linowa (Alpe Palu – 2010 m n.p.m.), prowadzą w dół dwie długie, szerokie i niezbyt trudne trasy: niebieska i czerwona, którymi zjeżdża się przez las do położonej 600 m niżej dolnej stacji wyciągu krzesełkowego w starej pasterskiej osadzie San Giuseppe. Do San Giuseppe można też dojechać z Chiesa samochodem.
Z Alpe Palu wyjeżdża się czteroosobową nowoczesną kanapą osłanianą przezroczystą kopułą – wszystkie wyciągi w Valmalenco niedawno sporym kosztem zmodernizowano i są one przedmiotem zazdrości sąsiednich ośrodków narciarskich – podziwiając po prawej stronie widoki na tonące w porannych mgłach osiedla na dnie doliny, na liczący 2333 m n.p.m. wierzchołek Cima Motta. Stąd mamy do wyboru biegnącą po lewej stronie słupów kanapy trudną i stromą, choć szeroką, trasę czarną, na której rozgrywane są co roku zawody snowboardowe Pucharu Świata, lub – po prawej – dostępną dla każdego niebieską.