Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz”, głosowanie dopiero dobiegało końca i wyniki nie były jeszcze znane. Ale gdyby wybory odbywały się w parku im. Maximo Gomeza w Małej Hawanie, kubańskiej dzielnicy Miami, nie byłoby najmniejszej wątpliwości, kto zostanie zwycięzcą. Dzień w dzień setki kubańskich imigrantów przychodzą tu grać w domino. By grać, trzeba mieć członkostwo klubu, a to przysługuje tylko osobom powyżej 55 lat. Zebrani nie stanowią więc reprezentatywnej próbki wyborców. Ich preferencje są jednak podobne. – McCain – powtarzają zgodnie zapytani, kto ich zdaniem jest najlepszym kandydatem na prezydenta.
– Głosowałem na McCaina. To prawdziwy patriota, walczył z komuną – mówi z ciężkim, latynoskim akcentem jeden z graczy, nawiązując do bohaterskiej przeszłości senatora z czasów wojny wietnamskiej.
Kubańczycy stanowią ponadmilionową, bardzo aktywną i konserwatywną grupę wyborców. Jeszcze nie tak dawno większość popierała Rudy’ego Giulianiego. – Ale choć Giuliani starał się jak mógł, był nawet w Małej Hawanie w ostatni weekend, ludzie przestali wierzyć w jego zwycięstwo – wyjaśnia mi jeden z graczy, starszy pan w dużych, rozlatujących się słuchawkach nasuniętych na czarną wełnianą czapkę. – Głos na Giulianiego to głos stracony – dodaje.
Nie bez znaczenia było wsparcie, jakiego McCainowi udzielił urodzony na Kubie senator z Florydy Mel Martinez. – Skoro Martinez jest po jego stronie, ja też jestem – mówi dziadek w czapce.Mimo to główny rywal McCaina, eksgubernator Massachusetts Mitt Romney, szedł z nim w sondażach ramię w ramię.
Prawybory na 16-milionowej Florydzie dają przedsmak tego, co będzie się działo za tydzień, w superwtorek, w takich wielkich stanach, jak Kalifornia czy Nowy Jork. W przeciwieństwie do mniejszych stanów – Iowy i New Hampshire – gdzie kandydaci prowadzili „kampanie detaliczne“, oparte na bezpośrednich spotkaniach z wyborcami, na Florydzie nie widać prawyborów. Nie ma tu atmosfery ekscytacji i grupek zwolenników poszczególnych kandydatów wymachujących transparentami na skrzyżowaniach.