Barack Obama zdecydowanie pokonał Hillary Clinton w kolejnych prawyborach prezydenckich – w Wisconsin (58 do42 procent) i na Hawajach (76 do 24 procent). Wtorkowe zwycięstwa dają mu powód do dumy: wygrał w dziesięciu kolejnych starciach demokratów.

Co więcej – wszędzie były to bardzo wyraźne zwycięstwa. Obama po prostu miażdży swą rywalkę w kolejnych aktach najdłuższego dramatu prawyborczego w historii Ameryki. W sondażach Obama, który jeszcze niedawno z mozołem nadrabiał wcześniejszą stratę do byłej pierwszej damy, teraz ma kilkunastoprocentową przewagę. Jakby tego było mało, w kolejnych stanach zaczyna zdobywać coraz większe uznanie w oczach wyborców, którzy dotąd stanowili fundament elektoratu jego przeciwniczki: kobiet, osób o niższych zarobkach (co w Ameryce oznacza poniżej 50 tysięcy dolarów rocznie) czy wyborców, dla których motywacją do głosowania jest zły stan gospodarki. Jego przewaga nie jest jeszcze tak wyraźna, jak prowadzenie Johna McCaina wśród republikanów, ale gdyby to był normalny cykl wyborczy, i tak pewnie byłoby już po wszystkim. Ponieważ jednak w tych prawyborach było już wiele niespodziewanych zwrotów akcji, a pani Clinton to wyjątkowa postać na amerykańskiej scenie politycznej, media ociągają się z obwieszczeniem triumfu Obamy.

Sytuacja byłej pierwszej damy wygląda jednak źle. By zachować szansę na nominację, musi 4 marca wygrać – i to wyraźnie – w Teksasie i Ohio. Tymczasem w Teksasie Obama już dogania ją w sondażach, a pod względem demograficznym Ohio bardzo przypomina Missouri, stan, w którym Obama odniósł niedawno zwycięstwo. Istotne są też nastroje, trudna do zmierzenia atmosfera wokół tej kampanii. Wyścig demokratów od początku koncentrował się właśnie na emocjach. To zrozumiałe, bo Clinton i Obama nie różnią się znacząco pod względem poglądów politycznych. A atmosfera wokół obozu pani senator zaczyna się pogarszać. Ona sama sprawia wrażenie osoby przerażonej swym niespodziewanym upadkiem. Powtarza w kółko formułę, która dotąd się nie sprawdziła: że Ameryce potrzeba prezydenta z doświadczeniem.

Problem w tym, że media coraz częściej zauważają, iż doświadczenie jej i jej męża nie uchroniło pani senator od popełnienia masy błędów. Sztab Clintonów podszedł do rywala z lekceważeniem i bez właściwego przygotowania. Kampanię Clinton paraliżowały wewnętrzne niesnaski i brak wizji. Gdy superwtorek (5 lutego), który według większości ekspertów miał rozstrzygnąć sprawę, nie rozstrzygnął niczego, okazało się, że w kolejnych stanach sztab pani senator musi dopiero przygotować pole walki. Tymczasem ludzie Baracka Obamy byli tam już od tygodni: dzwoniąc do ludzi, chodząc od drzwi do drzwi, rozsyłając ulotki. Umiejętność dobrania ludzi i organizacji tak ogromnego przedsięwzięcia dobrze świadczy o Obamie w roli przywódcy.